Rano z hotelu w Sankt Veit an der Glan, ruszyłam na dworzec, by dotrzeć na Magdalensberg. Okazało się to, nie tak proste jak sobie umyśliłam, bowiem w dworcowej informacji dowiedziałam się, że do samej miejscowości autobus jedzie dwa razy dziennie. Za pięć minut miał jednak jechać autobus, w pobliże trasy na Magdalensberg, więc wybiegłam tak szybko, że dopiero w autobusie zorientowałam się, że zostawiłam na dworcu moje „złoto”, czyli całe 1,5 litra wody. Idąc na piechotę z Sankt Michael am Zollfeld, na Magdalensberg, osiem kilometrów, pogoda dopisywała, więc co mogłam o sobie myśleć na temat tej zostawionej wody. Po raz kolejny dziękowałam drzewom, że dają cień. Nazbierałam kilka gruszek, lecz były one z gatunku „tylko na kompot”, ale za to, co jakiś czas z drzew rosnących przy drodze spadały orzechy włoskie.
Teraz może trochę na temat robienia zapisków. Na trasie robię skrupulatnie notatki, i najlepsze jest to, że coś tam zapisuję i cieszę się że zanotowałam. Ale przez to, że robię je w marszu i jeszcze „targam” plecak, wielokrotnie nie wiem co naskrobałam i potem to „odszyfrowuję”.