Po odetchnięciu na chwilę Wielkim, ale jakże przyjemnym miastem (czyt. ukontentowani smakiem jedzenia i picia), udaliśmy się na wschód od Pragi. Przez Kutna Hora, wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa Kultiralnego i Przyrodniczego UNESCO (piękny kościół św.Barbary oraz kościół klasztorny z ludzkimi piszczelami i czaszkami), chcieliśmy dotrzeć do Brna.
Po drodze mijaliśmy urocze krajobrazy rolnicze oraz wznoszące się na wzgórzach zamki obronne (zdj). Do Brna nie udało nam się dojechać. Nastąpiło załamanie pogody, siąpił deszcz, było chłodno. Wybraliśmy miejsce na nocleg - oczywiście kemping. Godz.21, ciemno, pada, jakieś objazdy na drogach, a my z GPS-ką szukamy celu. I tak znależliśmy się na wąskiej dróżce (autem) prowadzącej na pola. Jak określił to tubylec - tam nie ma nic, tylko kwiaty :-)))) Cóż, na wąskiej dróżce zawrócić się nie udało - świeżo ścięta trawa na tyłach posesji rolnika uniemożliwiła ręczne wypchnięcie auta z opresji. Umorusana trawą i błotem (ciągle siąpiło) pozostałam na straży naszego dobytku. Męska część wyprawy poszła szukać pomocy. Była obawa że utknęliśmy na dobre i bez traktoru się nie obejdzie.
Proszę sobie wyobrazić zdziwienie rolnika - 70-letniego dziadka, do którego należał tył posesji ze ściętą świeżo trawką i "małym" uskokiem. Proszę sobie wyobrazić nasze zdziwienie, kiedy dziadek za żadne skarby nie chciał otworzyć bramy, byśmy spokojnie mogli nakręcić autem. Oczywiście drżał ze strachu o każdy fragment swojego płotu. My o każdy fragment auta, by się o ten płot nie obtarł.
Przyszło wybawienie - czeska pomoc z pobliskiej gospody w sobotę wieczór :-) Właściciel "lokalu" podjechał po nas francuskim małym autem. Niestety, nie dał rady ruszyć naszego środka transportu. Pojechał po kolegę. Ten swoim szwedzkim samochodem z niemieckim silnikiem i napędem na cztery koła wyciągnął nas z opresji - wciągnął na rolną dróżkę z której dobrowolnie zjechaliśmy chcąc zawrócić. Teraz już pozostało tylko wycofać. Po całym wydarzeniu dołączyliśmy do naszych wybawców w gospodzie. Zacieśniliśmy więzy polsko-czeskie, język z grupy słowiańskiej barierą w prozumieniu się nie jest, zwłaszcza w tak wyborowym towarzystwie :-))) Nasz wybawca, ojciec wybawcy i wój wybawcy (72-latek i 58-latek - bracia) oraz barman - ich znajomy, któy pierwszy wyrwał się do pomocy. Czeskie piwo, nocne polsko-czeskie rozmowy i całe wczesniejsze wydarzenie z dżipi-eską (jez.czeski) ścięło nas z nóg. I tak oto zagościliśmi w gospodzie - odrestaurowanym młynie - z pokojami gościnnymi.
Następnego dnia kontynuowaliśmy podróż. Była niedziela. W pierwszej napotkanej wiosce trafiliśmy na odpust - wesołe miasteczko + handel wszystkim czym się da + wystawa królików. Chwila folkloru i dalej na południe w stronę Brna. Oczywiście nie dojechaliśmy tam spokojnie. Ale to już kolejny odcinek
Proszę nie komentować tego wydarzenia. I tak czujemy się głupio :-)))) Na szczęście Czesi pokazali nam ludzkie oblicze.
Nauka - GPSki mają błąd pomiaru (np.10m), które mogą wywieźćCię w pole (dosłownie i w przenośni)
:-)))