Holenderska majówka

Autorem relacji i zdjęć jest:

Cały Amsterdam utonął w pomarańczowym kolorze. Pomarańczowe balony, pomarańczowe czapki, chorągiewki, koszulki... Tradycją jest, że tego dnia każdy może wszystko sprzedawać na ulicy więc ludzie wynoszą z domów wszelkie swoje graty, rozkładają na kocykach na chodniku i Amsterdam zamienia się w jeden ogromny bazar. Problem w tym, że w godzinach wieczornych, większość świętujących handlarzy jest już tak ubawiona i pijana, że nie myśli o tym by zwinąć majdan tylko wala się to pod nogami i tworzy ogromny bajzel. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego bałaganu podczas i po imprezie jak właśnie tam w Amsterdamie. Wszędzie było brudno i klejąco, śmieci budowały całe pagórki na poboczach ale i w strategicznych punktach placów, ale nikt zbytnio się tym nie przejmował. Widocznie tylko mi ciężko było pchać przez to wszystko rower...

W każdym razie na drugi dzień poznałam już miasto w wersji tradycyjnej, bliższej pocztówkowemu obliczu. Dzielnica czerwonych latarni zszokowała mnie nie tyle jej mieszkankami co faktem że spacerują po niej np. wycieczki japończyków z małymi dziećmi na rękach !!! Jakby to była rodzinna rozrywka!

Muzea oczywiście w pełni mnie usatysfakcjonowały, zarówno Van Gogha, Rijskmuzeum, Stedelijk jak i Dom Rembrandta mają się czym pochwalić i można spokojnie spędzić w nich kilka dni.

Byłam też na Placu Dam, w Begijnhof, pod Wagą miejską, na targu kwiatowym skąd wyszłam z około 30stoma cebulkami tulipanów,  przepłynęłam tramwajem wodnym po kanałach, poleżałam na trawie w Vondel Parku i zjeździłam rowerem całe centrum i nie tylko. Po 3 dniach juz nawet orientowałam się w terenie więc odważyłam się trochę urozmaicić pobyt wycieczką poza Amsterdam.

Jeśli chce się zwiedzić Holandię przemieszczając się pociągami to najlepiej dobrać kogoś do pary i kupić dwuosobowy bilet dobowy :) Tanim kosztem jeździsz wszystkimi liniami, kiedy ci pasuje i gdzie. Wsiadając i wysiadając w Hadze, Utrechcie, Delft i Rotterdamie spędziłyśmy z moją przyjaciółką aktywnie calutki dzień.

Pierwszy postój był w Utrechcie, widziałam tam ogromną Domkerk czyli katedrę z XIII wieku i jej piaskową wersję w ogrodzie na plebanii. Zrobiłyśmy też kilka zdjęć w urokliwych zaułkach kanałów ( o wiele przytulniejszych, jeśli można tak nazwać kanały, niż w Amsterdamie) a na koniec trafiłyśmy na latający spodek UFO, który przycupnął na budynku urzędu miejskiego :)

Kolejne miejsce na trasie to Haga, tam z tęsknoty za latem spędziłyśmy trochę czasu leniuchując na plaży Scheveningen nad morzem Północnym. Obowiązkowo obeszłyśmy Pałac Królewski i siedzibę Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Na muzea nie było już niestety czasu, ale znalazła się chwila na relaks wśród stokrotek w parku miejskim.

Dalej było Delft - miasto Jana Vermeera i fajansu. Tam też namierzyłam pierwszy prawdziwy holenderski nadal działający wiatrak !!! A naszą podróż zamykała wizyta w mieście portowym Rotterdamie. Obowiązkowo Europoort i pomnik mężczyzny z wyrwanym sercem - symbol miasta które straciło wiele w trakcie wojny. I ciekawa architektura domów KUBIKÓW oraz budynku "Kredki".

Póżnym wieczorem wróciłyśmy wyczerpane do Amsterdamu, ale za to pełne wrażeń! I mogę już chyba uznać że Holandię mam zaliczoną :)

Back To Top