Panujący tutaj mróz jest normalną rzeczą dla miejscowych. Nikt tutaj nie narzeka ani nie komentuje, że jest zimno albo, że napadało za dużo śniegu. Temperatura każdego dnia sięga średnio ok. -14, - 16 stopni. Nie wiem, w jaki sposób, ale drogi i chodniki są cały czas odśnieżone.
Podobno są tutaj idealne warunki, które pozwalają przeprowadzać liczne testy nowych modeli samochodów, opon zimowych, czy hamulców. Jedyną rzeczą, która może przeszkadzać, to mało słonecznego światła. Słońce wychodzi tutaj na kilka godzin i jest tak nisko, że jak by się postarać, to można dorzucić czymś ciężkim. Słyszałem, że w walce z depresją mają pomagać dobrze oświetlone ulice i pięknie (niemal świątecznie) przyozdobione lampkami domy. Nie znajdzie sie tutaj chyba żadnego "centymetra", który nie byłby oświetlony.
W takich pięknych okolicznościach miałem okazję uczestniczyć w kursie dotyczącym przetrwania w zimowych warunkach.
Na wyposażenie otrzymałem grube spodnie i kurtkę, ciepłą bieliznę i kilka par "obciachowych" wełnianych skarpet i rękawic. Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze w czymś takim chodzi (oprócz naszych babć).
Poza pierwszymi, organizacyjnymi lekcjami, wszystkie pozostałe odbywały się na zewnątrz.
Wychodząc na każde zajęcia należało włożyć dwie pary skarpet i w zależności od pogody dwie lub trzy pary rękawic. Mimo tego, często w czasie postoju, dawało sie szybko poczuć przenikające zimno, docierające do palców rąk i stóp. Cały czas zmuszeni byliśmy uważać i oglądać swoje ręce i kontrolować swoją twarz (prosiło się o to swojego partnera, "buddy team"). Nie było żadnej reguły i niemal każdy doświadczył, że jego nos lub końcówki palców bardzo łatwo i szybko robiły się białe. Były to pierwsze oznaki odmrożenia. Trzeba było szybko je rozgrzewać, aby uniknąć głębszych uszkodzeń tkanek. Na każdym postoju zakładaliśmy ciepłą kurtkę, która podobnie jak i rękawice, wyglądała bardzo staromodnie (przypominała naszą tzw. "kufajkę"). Naturalną rzeczą była ciągła ochrona głowy, przez którą w temperaturze -10 stopni tracimy 50% ciepła, a w -20 stopniach aż 75%!!!
Wszędzie poruszaliśmy się na nartach, których konstrukcja przypominała czasy powstania Forda T. Cóż, czasami najprostsze rzeczy są najbardziej skuteczne.
Pamiętam swój szok, kiedy odpinając narty i próbując stanąć na śniegu zapadłem się aż po swoje "rodowe klejnoty". Zdałem sobie wówczas sprawę, że wszędzie gdziekolwiek się przemieszczaliśmy, śnieg miał ponad pół metra głębokości.
Jednym z bardziej ciekawszych zajęć było "Ice Bath", czyli po prostu kąpiel w przygotowanej przeręble. Miałem dzięki temu nauczyć się jak kontrolować swój organizm w przypadku ewentualnego, podobnego zdarzenia. Temperatura w tym dniu sięgała blisko - 20. Po wskoczeniu do wody trzeba było odczekać krótki szok i po przywróceniu w miarę równomiernego oddechu poprosić instruktora o wyjście z wody.
W sumie nie było tak strasznie jakby się mogło wydawać. Jedyny mój problem, to opanowanie swoich szczękających zębów i wypowiedzenie wzorowo w języku angielskim pozwolenia o: "step out of the water" - a wyszło "step outafo, step outfa water".
Przy wyjściu z wody pomagaliśmy sobie kijkami narciarskimi, wbijając je niczym czekan w lód przy równoczesnym ruchu nogami - jak w stylu dowolnym. Po tej szybkiej kąpieli czekała nas jeszcze nocka na świeżym powietrzu - Sleeping In “Lonely wolf". W wyznaczonym miejscu pozostawiony sam sobie, musiałem rozłożyć posłanie do spania i zjeść przydzieloną rację żywnościową. Notabene trzeba zawsze pamiętać, aby w podobnych warunkach dużo pić i dostarczać cały czas wysokoenergetyczny pokarm (dużo cukrów).
{jumi[*1]}
Wyposażony byłem w "norkę" (jednoosobowy nieprzemakalny namiocik bez stelaża, przypominający duży worek na śpiwór) oraz dwa śpiwory o różnej gramaturze. Wydawało się, że powinno być w miarę ciepło. Nikt jednak nie spodziewał się, że temperatura w nocy spadnie do -35 stopni. Zanim poszedłem jednak spać zająłem sie wytapianiem śniegu na wodę potrzebną do zalania "S-ki". Cały czas trzeba było pamiętać o noszeniu rękawiczek. Wszystko metalowe, czego się dotykało, było piekielnie zimne. Na przykład termos, kuchenka i garnki - jeżeli dotknęło się tego gołą ręką to pozostawiało się kawałek skóry. Jeden ze szkolonych na chwilę przytrzymał swój nóż ustami. Niewielki kawałek metalu, który blokuje ostrze przed przypadkowym złożeniem się, szybko przylgnął ochoczo do jego języka. Cóż, uczymy się na błędach...
Najtrudniej było "wbić" się do śpiwora i zasunąć zamki. Trzeba było zdjąć do tego rękawiczki. Musiałem robić wszystko na raty, to znaczy zasunąć trochę zamka i szybko ogrzać ręce. Znowu zdjąć rękawiczki, aby zasunąć zamek i znowu ręce do rękawiczek. Najgorzej jak gdzieś przyciął się zamek i nie mogłem go zasunąć. Dosłownie z zegarkiem w ręku w 5 sekund miałem sztywne palce i nie byłem w stanie nic nimi zrobić.
Dobrze, że nie miałem potrzeby wstawać w nocy na siku.
Mój kolega musiał się załatwić w nocy kilka razy. Za pierwszym razem wstał ze śpiwora i wrócił trzęsąc się jak galareta. Następnym razem odpinał tylko trochę śpiwora, przekręcał się na bok i sikał, gdzie popadło, byle z dala od śpiwora.
Co się tyczy snu to nie wiem, co się działo. Nigdy w życiu nie miałem tak bardzo zakręconych snów.
Trochę spałem, trochę się budziłem z zimna i tak naprawdę nie wiem czy śniłem, czy spałem.
Kolejne tygodnie spędziłem na typowym szkoleniu wojskowym. Nocki tym razem przyszło mi spędzić w nieogrzewanym namiocie (z wyjątkiem jednej nocy) jak i również w wybudowanym ze śniegu igloo – tzw. "Quincy".
W żadnym z tych miejsc nie czułem się komfortowo. Wszędzie było ciasno i... zimno. Wyjątkiem był domek wzniesiony ze śniegu. Temperatura panująca wewnątrz oscylowała w granicach 0 stopni, więc jak na tutejsze warunki było ciepło. Jednak ciasnota panująca w środku była nie do zniesienia i mogła doprowadzić każdego do klaustrofobii. Nie było jednak innego wyjścia, aby schronić się przed zimnem.
Mimo przenikliwego chłodu, często na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Staranie się o utrzymanie równowagi na nartach - kończące się zwykle niepowodzeniem - nierzadko wymagało przyjęcia póz i figur zapożyczonych z kreskówek. Uważam jednak, że dobry humor pozwolił mi przetrzymać ten niełatwy dla organizmu czas.
Spędzając tutaj niemal 3 tygodnie nie mogę zrozumieć, w jaki sposób można tutaj żyć. Panujące warunki są jak dla mnie bardzo surowe i nieprzyjazne. Jednak patrząc na twarze miejscowych czy rozmawiając z nimi nikt, nie wyglądał na nieszczęśliwego. Wszyscy zdają sobie sprawę, że życie nie jest łatwe, ale nikt nie myśli, aby się wyprowadzać i szukać szczęścia gdzieś indziej. Dodatkowo, turyści szukający wrażeń na stokach narciarskich w czasie jazdy na skuterach śnieżnych, czy liczni testerzy samochodowi w swoich barwnych, reklamowych kurtkach, dodają kolorytu tej krainie i pozwalają miejscowym wierzyć, że się o nich pamięta.
Autor: Marcin Ćwiek