Wracając jednak do naszej wycieczki - w Kamieńcu mieliśmy problem z noclegiem, postanowiliśmy więc rozbić namioty za górnym zamkiem (przy tylnym wejściu do lochów - magazynów). Po rozbiciu obozowiska, gdy każdy myślał o przygotowaniu kolacji i otwarciu wina - na całą wycieczkę padł cień - burzowych chmur które zebrały się na niebie. Zaczęło porządnie wiać, a wiatr z minuty na minutę się nasilał... Zaczęliśmy się zastanawiać - czy bardziej boimy się spać na zewnątrz w taką burzę i ryzykować połamanie namiotów, czy może bardziej nas przeraża spanie w lochach, w których jak mówi i legenda i źródła kronikarskie znajdował się magazyn prochów. I to właśnie tam Niemiec - zdrajca podpalił proch i wysadził w powietrze górny zamek, zabijając setki osób i ginąc śmiercią samobójczą... Po kilku pierwszych grzmotach dla wszystkich stało się jednak jasne czego boimy się bardziej :P Każdy przeniósł swój namiot do lochów i tam zebrało się całe towarzystwo. Jeszcze długo nie mogliśmy zasnąć - to była jedna z najpotężniejszych burz jakie kiedykolwiek widziałam (w zasadzie widziałam tylko jedną potężniejszą).
{jumi[*1]}
Rano dość szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy na miasto. Tam szybkie zwiedzanie i śniadanio-obiad. I pojawił się następny problem - brak połączenia z Chmielnickim tego dnia. Bez jakiejkolwiek zapowiedzi :/ Zaczęliśmy wiec szukać marszrutki. Znalazł się jeden chętny który chciał nas zawieść w rozsądnej cenie. Były tylko dwa problemy - on miał busa tylko na max. 17 osób a nas było 26 i w dodatku za 2h musiał być z powrotem w Kamieńcu, a droga w jedną stronę z Kamieńca do najbliższego działającego dworca zajmuje właśnie 2 godziny... po chwili namysłu jednak kierowca stwierdził że - primo - zmieścimy się, a secundo - że spokojnie zdąży O_o I zmieściliśmy się i po godzinie byliśmy w kolejnym miasteczku na dworcu... to była najbardziej szalona podróż busem, jaką kiedykolwiek przeżyłam! Kierowca gnał ŚREDNIO 120km/h, jechał jednym kołem po drodze a drugim po poboczu, ponieważ pobocze było mniej dziurawe... dziury na drodze miały średnicę nieokreśloną... w zasadzie cała droga była dziurą, a głębokość dochodziła nawet do 40 cm!! Ale przeżyliśmy ;)
Złapaliśmy elektrićkę i ruszyliśmy do Chmielnickiego. Kolejna wariacka podróż. W pociągu nie było tłoczno ale i pusto też nie było ;) Tubylcy częstowali nas ukraińskim piwem i jedzeniem, było miło i wesoło. W pewnej chwili, gdy już dobrze się ściemniło - rozpętała się kolejna porządna burza. Tubylcy byli lekko zaniepokojeni, co w nas wywoływało niemalże panikę. Nagle pociąg się zatrzymał. Zgasły wszystkie światła. Za oknami pociągu było jasno - choć słońce już dawno zaszło. Po lewej stronie pustki pól, po prawej stronie pustki pól. Nic. Dzika Ukraina i pioruny trzaskające w okół. Po chwili pociąg ruszył. Jednak nie ujechał dalej niż 10 minut i znów snął... Po trzecim razie już się przyzwyczailiśmy ;)
W Chmielnickim wylądowaliśmy koło północy. Całe szczęście tutaj nie padało. Wtłoczyliśmy się na dworzec... i trochę nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Następny pociąg mieliśmy o 4:00. Siedliśmy w pobliżu kas i zaczęliśmy się nieco relaksować. Po chwili pojawił się ukraiński milicjant... To nie wróżyło nic dobrego :/ Padło pytanie kto jest kierownikiem grupy - nie mieliśmy takiego, bo każdy z nas był tam prywatnie, byliśmy paczką znajomych... na Ukrainie nie jest to jednak żadne wytłumaczenie - musi być jakiś kierownik. Na ochotnika zgłosił się nasz kolega, z którym mieliśmy kontynuować podróż do Gruzji – jako, że był z nas najstarszy, często bywał na Ukrainie i dobrze ukraiński rozumiał. Michała nie było jakieś 30 min. Każda minuta jego nieobecności dłużyła nam się niemiłosiernie... Już czekaliśmy na jakąś większa grupę milicjantów, rewizje, łapówki i Bóg wie co jeszcze... Po chwili pojawił się inny milicjant, nieco młodszy, kazał nam zebrać plecaki i iść za nim. Cała grupa zebrała się więc, zebraliśmy też rzeczy Michała, którego nadal nie było i ruszyliśmy po schodach za milicjantem. Zaprowadzono nas na górne piętro na której okazało się że jest... olbrzymia poczekalnia. Michał już na nas tam czekał - rozmawiał jeszcze z milicjantem. Ukrainiec który nas przyprowadził wskazał nam część poczekalni (bez krzeseł) gdzie mogliśmy spokojnie rozłożyć karimaty i odpocząć. Po chwili, gdy wszyscy się ułożyliśmy, milicjanci się odmeldowali Michałowi i zeszli do posterunku. I wtedy Michał nam opowiedział co w ogóle się tutaj dzieje! Milicjant zabrał go na posterunek (kanciapa na dworcu), dopytał skąd jesteśmy i gdzie jedziemy oraz o której mamy następny pociąg. Oprowadził do po dworcu, pokazał gdzie w razie czego ich szukać, gdzie są łazienki, automaty z batonami i napojami, po czym zaprowadził do poczekalni, wykopał (!) kilku bezdomnych i zrobił miejsce dla nas.
Każdy z nas zjadł coś i nieco przekimał (był środek nocy, wszyscy mieliśmy serdecznie dość...) Co ok 20 min zaglądał do nas jakiś policjant i cicho sprawdzał czy nikt nam nie przeszkadza. 40 minut przed przyjazdem naszego pociągu zostaliśmy obudzeni i poinformowani że za 30 min będzie czekał na nas na dole przy wyjściu milicjant który zaprowadzi nas do pociągu. Każdy zbierając swoje bambetle zastanawiał się jaki zaraz dostaniemy rachunek od ukraińskiej milicji za te luksusy... Zeszliśmy na dół. Faktycznie, czekał na nas młody milicjant, zebrał grupę, dopytał czy wszyscy i zaprowadzi na peron, dokładnie pod nasz wagon. Trochę niepewnie wsiedliśmy do pociągu, a milicjant... życzył miłej podróży, odmeldował się i poszedł w stronę posterunku. Zdębieliśmy. Wszystkie informacje które wypisują w przewodnikach o ukraińskiej milicji właśnie zostały obalone!