Karkonosze po raz kolejny

Autorem relacji i zdjęć jest:

Z Wrocławia do Szklarskiej dojechaliśmy PKSem Jelenia Góra. Kosztowało nas to 20 zł. Mieszkaliśmy za darmo, ponieważ skorzystaliśmy z gościnności prababci Kuby- kobiety niezwykle serdecznej i rozmownej. Podczas wieczornych pogawędek poznawaliśmy szczegóły życia na Wschodzie, dramat rozdzielenia rodzin i przymusowej przeprowadzki na „ziemie odzyskane”.
Za dnia chodziliśmy na krótkie wycieczki wokół Szklarskiej, m.in. na Szrenicę przez Halę Szrenicką (w schronisku na Hali gra radio oraz działa telewizor, konkretnie to leci Polsat), Śnieżne Kotły z góry i z dołu i wielokrotnie odwiedzaliśmy Schronisko pod Łabskim Szczytem- nasz karkonoski hit schroniskowy.

Pogoda była dokuczająca, zmienna (z przewagą ulewy), zaliczyliśmy też gradobicie na betonowej trasie na Szrenicę. W momencie, gdy wychodziliśmy na szlak do Śnieżnych Kotłów, odebrałam telefon z ostrzeżeniem przed gwałtownymi burzami. Było dość wcześnie, więc zmyleni czasami podanymi na schematycznej mapce, wyruszyliśmy w drogę- byliśmy pewni, że szybko wrócimy. Całą drogę bałam się przeraźliwie, wyobrażając sobie spadające z gór kamienie porozsypywane ponad szlakiem i pioruny odbijające się od skał. Na szczęście moja wyobraźnia przesadzała, mając za pożywkę stały półmrok w Śnieżnych Kotłach oraz pustki na szlaku. Moim celem wtedy było jak najszybsze dotarcie do lasu, aby schronić się przed ewentualną burzą- w momencie kulminacyjnym, kiedy na niebie pojawiła się okropna, granatowa, potężna chmura- na szlaku pojawił się ptaszek, który aż do granicy lasu skakał przed nami, zatrzymując się i czekając na nas. Scena niczym z Disneya ;)

Oczywiście, po dotarciu do lasu, lunęło (pewnie urwało się to wielkie chmurzysko) i biegiem popędziliśmy we mgle do schroniska.

Poznawaliśmy różne szlaki, moim ulubionym stał się niebieski szlak spod Schroniska pod Łabskim Szczytem, bardzo cichy i odosobniony, z dala od obowiązkowej drogi na Szrenicę, prowadzący przez krzaczory, w lasach można podziwiać skałki.

Poza okolicami Szklarskiej, zaplanowaliśmy również zwiedzanie okolic Karpacza. Rozbiliśmy się na przyjemnym campingu w Karpaczu Dolnym, mieliśmy blisko do Netto i Biedronki, za to daleko do centrum i w góry. Chcieliśmy zostać dwie noce, zostaliśmy noc ze względu na zapowiedź trąb powietrznych w górach- mieliśmy już dość strachu, że kolejne załamanie pogody w górach może skończyć się niebezpiecznie.

Z tego samego powodu odpuściliśmy sobie powtarzanie drogi na Samotnię i na Śnieżkę, bo chociaż bardzo lubimy te okolice, to woleliśmy nie ryzykować- całkiem mocno wiało już od rana, nawet nisko.

Postanowiliśmy podejść do Vang, ponieważ nigdy tam nie byliśmy, a historia kościoła przetransportowanego w skrzynkach wydaje się ciekawa. Dowiedzieliśmy się, że jest to stary kościół z krainy Wikingów, zbudowany bez gwoździa. Wokół sali kościelnej znajduje się obszerny przedsionek, sprytnie izolujący od zimna. Sam kościół jest pięknie zdobiony, urzekły mnie imitacje smoczej łuski i symboliczne rzeźby.

Zarówno obok kościoła, jak i w całym Karpaczu, zewsząd atakują oscypki i inne tradycje góralskie rodem z Podhala. Chcę zaapelować do czytających- w Karkonoszach nie ma tradycji góralskich! Rdzenna ludność została z tych terenów wypędzona, na ich miejsce przyszli ludzie ze Wschodu, często z nizin, błagam, nie dajmy zunifikować wszystkich pasm, niech komercyjne Tatry zostaną w Tatrach…

Z Karpacza udało nam się wrócić bezpośrednim PKSem prosto do Gorzowa za całe 35 zł. To była udana wycieczka, przyniosła nam nowe doświadczenia i wiedzę oraz wspaniały wypoczynek J.

Back To Top