Tym razem postanowiliśmy skorzystać z oferty naszego hotelu, który za opłatą ( 20 euro - co oczywiście było zawyżoną sumą) wysłał taxówkę. Wyłowiliśmy z tłumu oczekujących naszego kierowcę, który okazał się być samym właścicielem hotelu i ruszyliśmy rozklekotanym busem na miejsce. Nasz hotel mieścił się w samym centrum starego miasta, 5 minut od słynnego Placu Jamma El Fna. Od razu poczuliśmy już znajomy zapach surowego mięsa i kanalizacji unoszący się w powietrzu. Dosyć drogi hotel, jak na warunki marokańskie, okazał się porażką. Pokój na parterze gdzie okna i drzwi wychodziły do holu bez dachu (typowy dom w Maroku), łazienka sprawiała wrażenie jakby nie była remontowana od wieków. Maroko - kraj arabski, głośniki na każdym rogu, które nawołują do modlitwy, tylko mężczyźni w barach, kobiety zakrywają włosy, a jednak widać duży wpływ Europy. Warto dodać, że niewiele osób mówi w języku angielskim, ponieważ dawno temu Maroko było kolonią francuską większość tubylców posługuje się właśnie tym językiem (i oczywiście arabskim oraz marokańskim).
Pierwszy cel to bazar na placu Jamma El Fna . Muszę się przyznać, że bardzo mi się tam podobało. Dookoła grupki z zaklinaczami wężów i naganiaczy, nas oczywiście też to nie ominęło. Jeden z naganiaczy podbiegł do Adama i zarzucił mu węża na szyje i pociągnął do reszty grupy, a do mnie nawoływał abym robiła zdjęcia. Tak też zrobiłam. Kiedy skończyłam sesje zdjęciową Adama, zaklinacz rzucił się na mnie i mimo wielkich protestów zarzucił mi węża na ramiona i jeszcze w dodatku kazał go głaskać.

Zapach Marakeszu
- Szczegóły
- Autor: Boo