Cała eskapada zaczęła się trochę nerwowo, ponieważ pociąg, którym jechałam do Wiednia, już w Polsce miał opóźnienie. Jednak austriaccy kolejarze je "nadgonili" i zdążyłam na wieczorne połączenie do Linz. Lecz tak jak przypuszczałam, hotel, który zarezerwowałam był już zamknięty. Podobnie jak na terenie Czech, w małych - tych na moją kieszeń hotelikach, w nocy zostają tylko goście, a klucze znajdują się w schowku przy drzwiach, który jest otwierany za pomocą kodu. Osoby, które zarezerwowały hotel lub chciałyby w nim przenocować, muszą zadzwonić pod podany przy wejściu numer, o podanie kodu. Pomógł mi młody człowiek, rezydujący w hotelu, dzięki niemu nie stałam po nocy na ulicy.
Rankiem następnego dnia, z naddunajskiego nabrzeża, z centrum miasta Linz, dawnej Lentii, wyruszam na trasę. I tradycyjnie prawie dwie godziny ganiania po mieście by wyjść w kierunku Wels, ponieważ sieć autostrad w mieście jest bardzo rozbudowana. Po kilku zapytaniach rowerzysta, dokładnie naszkicował "mapkę", jak mam się kierować. Tak, tak w tym przypadku bursztynowym kupcom było o wiele łatwiej, wyjść najpierw z celtyckiego oppidum, a później za Rzymian z kasztelu, który stanowił wysunięty punkt militarny strzegący przejść przez Dunaj. Miejscowości na terenie królestwa Noricum, oddalone od siebie od 20 do 30 kilometrów, stanowiły kiedyś punkty etapowe, gdzie znajdowały się stacje pocztowe i celne. Ale wracam do marszruty, znów szosa, choć równolegle do rzeki Traun, wzdłuż której przemieszczali się kupcy. No cóż nie chcę się powtarzać, ale trasa poboczem szosy przypominała "trochę" marsz naszą jedynką, choć tutaj nie lało. Cały czas jednak musiałam "zmagać" się z wiatrem, a gdy zaczyna kropić, deszcz zmywa pot, który szczypie w oczy. Jednak jeden odcinek szosą bardzo mi się podobał. Zdziwienie ? Oto dlaczego: ponieważ dokańczano budowę odcinka tuneli i cały ruch odbywał się jednym pasem, więc jeden cały tunel „mój”. A Wels podobnie jak Praga przywitała mnie słońcem, i gdy doczłapałam po 30 kilometrach do dworca kolejowego, gdzie miał być turystyczny info punkt, miła niespodzianka: drogowskaz z nazwami hoteli, również tym zarezerwowanym przeze mnie.
Kolejnego dnia kropi, więc rezygnuję z dojścia do rzymskich murów na Schubertstraße. Ovilava bowiem stanowiła ważny węzeł komunikacyjny na północy Noricum, między innymi dochodziła tutaj droga solna. A ja, nie przez bród a przez most na rzece Traun, i przez osiedle domków z pięknie oznakowanymi ulicami, zmierzam w kierunku obecnej trasy Römerstraße, dawniej nieraz zwaną via Norica. Tuż za Voitsdorf, gdzie przypuszczalnie znajdowała się rzymska stacja drogowa, coraz więcej górskich widoków. Ponieważ "przyspieszyłam" trasę, oczywiście w miarę moich możliwości, zaplanowane punkty etapowe już się zmieniają. Znów około 30 kilometrów, więc nogi pobolewają.