Birma, a właściwie Myanmar, kiedyś jeden z bogatszych krajów Azji, teraz paradoksalnie najbiedniejszy kraj tego rejonu i jeden z najbiedniejszych krajów świata. Kraj ubogi, znacznie zacofany, ale dzięki serdeczności ludzi, piękny i wspaniały.
Aby lepiej zrozumieć klimat tam panujący najpierw muszę przybliżyć czytelnikom troszkę sytuację społeczno-polityczno-gospodarczą tego kraju (postaram się króciutko). Władzę w państwie sprawuje junta wojskowa. Birma jest jednym z nielicznych państw o takim ustroju politycznym. Obecny reżim wojskowy tłamsi wszelkie próby dążenia do demokracji, przyczyniając się do podtrzymywania kiepskiej sytuacji tamtejszej ludności. Decyzje podejmowane przez juntę są, przynajmniej dla mnie, zaskakujące. W 1989 roku wojskowi zmienili nazwę państwa z Birma na Myanmar, a nazwę stolicy z Rangun na Yangon. Następnie w 2005 roku przenieśli stolicę państwa do Naypyidaw, właściwie wsi znajdującej się w centrum kraju. Nic w tym dziwnego jeśli pominiemy fakt, że do podjęcia tej decyzji przyczyniła się opinia jakiegoś wróżbity. On też nakazał zmienić ruch uliczny z lewostronnego na prawostronny, jednak nadal większość samochodów nie jest do tego przystosowanych. W związku z tą zmianą w autobusach, poza kierowcą znajduje się często osoba, która siedząc po stronie pasażera informuje o możliwości dokonywania manewrów. Skoro już nowa stolica została „założona” na trasie z Yangon do Mandalay (na północy) to pociąg nie mógł przejeżdżać przez nią nocą, a więc zmieniono rozkład jazdy tak by bardzo męczącą drogę (ponad kilkanaście godzin) przemierzać w ciągu upalnego dnia. Decyzja świetna. To wszystko brzmi dla nas komicznie, jednak dla Birmańczyków sytuacja ta nie jest aż tak śmieszna. Wojsko ogranicza ich każdy ruch, większość ludzi nie może wyrobić paszportów, w związku z czym, legalnie nie mogą opuścić kraju. Ludzie muszą dysponować specjalnymi przepustkami aby opuścić miejsce swojego zamieszkania. A takie przepustki z pewnością im się przydadzą podczas podróżowania po kraju, ponieważ na drogach co jakiś czas ustawione są przez wojskowych blokady, dzięki którym junta kontroluje przejeżdżające samochody i autobusy. Na szczęście nas jako turystów nie sprawdzali, tylko w niektórych punktach trzeba było zapłacić obowiązkową opłatę związaną z wjazdem na teren parku narodowego (jakiś powód do zbierania opłat musieli wymyślić). Jeśli obawiacie się widoku mundurowych z bronią, to spokojnie, większość z nich ubrana jest po cywilnemu. Co dla Birmańczyków wcale nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ żyją w ciągłym strachu, że i sąsiad może być wojskowym a co za tym idzie, donosicielem. Birmańczycy nadal muszą pracować przez jakiś okres czasu za darmo dla „dobra państwa”. To tylko nieliczne przykłady opisujące warunki, w jakich żyje tamtejsza ludność.
Pewnie niektórzy z Was zastawiają się skąd w ogóle pomysł na wyjazd do takiego kraju? Czy wiedząc jaka jest tam sytuacja nie bałyśmy się we dwie z moją koleżanką tam pojechać? Teraz, już po powrocie odpowiem, że nie ma się czego bać. Jednak przyznam szczerze, że jechałyśmy tam z kompletną niewiedzą na temat sytuacji w kraju. Dopiero po powrocie zaczęłam się interesować tym krajem i to wszystko mnie przeraziło. Jadąc tam dysponowałyśmy tylko szczątkowymi informacjami o tym kraju. Zaczęło się od tego, że podczas naszej pierwszej podróży do Tajlandii w samolocie poznałyśmy przewodnika po krajach azjatyckich, który właśnie z jakąś grupą wybierał się na kilka dni do Birmy. Jako, że w Tajlandii pogoda (w listopadzie) nam nie dopisała i nie udało nam się pojechać na przepiękne południowe wyspy, postanowiłyśmy odwiedzić ten kraj raz jeszcze w marcu. Jednak mając na uwadze, że poprzednio zwiedziłyśmy już nie mały kawałek tego kraju, postanowiłyśmy skorzystać z oferty tanich linii lotniczych i od razu z Bangkoku odwiedzić inny sąsiedni kraj. Na myśl od razu przyszła Birma. Kilka wygooglowań później wiedziałyśmy już co nie co. Na przykład to, że w Birmie nie ma bankomatów (potwierdzam), a więc trzeba tak przemyśleć swoje wydatki by starczyły na cały wyjazd. Oprócz zabrania odpowiedniej ilości $, należy zadbać by były one w idealnym stanie. Niestety trzeba tu także podkreślić słowo IDEALNY – czyli bez żadnych zagnieceń (nawet zgnieceń na pół), plam, dolary z nowej serii. Po prostu nowe, prosto „z fabryki” :) dlaczego? Nadal tego nie wiem. Wiem tylko, że w zamian za nowiusieńkie dolary dostaniecie ogromny plik ich zniszczonych banknotów. I tu również trzeba podkreślić słowo OGROMNY – bowiem, gdyby rozmienić na raz całość zabranych przez podróżnika pieniędzy to potrzebowałby on dodatkowego plecaka na ich przechowywanie. Można się poczuć jak bogacz, choć w pierwszym sklepiku od razu zobaczycie, że to wcale nie jest aż tak dużo :) (generalnie ceny nawet dla przeciętnego Polaka są niskie). Druga sprawa to wymiana pieniędzy – z lotniska taksówkarz zabrał nas do miejscowego „kantoru”. Wymiana w „kantorze” to nic innego jak wymiana pieniędzy u lokalnych ludzi, gdzieś na zapleczu jakiegoś domu, w warunkach totalnej biedy, jedna z rodzin przechowywała maszynkę do przeliczania pieniędzy i świadczyła tego typu usługi przyjezdnym. Przyznam, że klimat jak w jakimś filmie gangsterskim choć Pani była bardzo miła. I tu pewnie w głowie pojawia się kolejne pytanie… Czy skoro mamy przy sobie tyyyyyyyle pieniędzy (w oczach Birmańczyków) to czy jesteśmy z nimi bezpieczni? Każdy bowiem wiedząc, że w kraju nie ma bankomatów, wie od razu, że całość pieniędzy mamy przy sobie. Co za problem, okraść turystę? Otóż jest to problem, z tego co słyszałam od innych podróżujących za kradzież pieniędzy od turysty Birmańczyka czeka bardzo sroga kara. Biorąc ponadto fakt, że większość z tamtejszej ludności jest buddystami gorliwie praktykującymi uważam, że można czuć się bezpiecznie jeśli oczywiście zachowa się podstawowe zasady rozsądku.