Birma - czyli podróżowanie w czasie

Autorem relacji i zdjęć jest:

No to jak wyglądała nasza przeprawa przez Birmę. Zdołałyśmy odwiedzić tylko trzy miejsca. Byłą stolicę kraju – Yangon, urocze miasteczko Bagan, oraz miasteczko nieopodal jeziora Inle. Każde z tych miejsc mnie urzekło. Zaczęłyśmy zwiedzanie od Bagan, miasteczka, które słynie z tysiąca pagód (rodzaj świątyni). Tworzą one przepiękny widok o wschodzie i zachodzie słońca. Następnie poleciałyśmy do miejscowości niedaleko jeziora Inle, które zasłynęło z zaskakującego sposobu połowu ryb. Otóż rybacy widząc rybę zarzucają drewniany stelaż, do którego przymocowana jest siatka i zaganiają rybę do środka. Pomaga im w tym umiejętność wiosłowania … jedną nogą. Tak, mieszkańcy tych rejonów opanowali tę sztukę do perfekcji :) na koniec powrót do stolicy i spacer po oszałamiającej Schwegadon Pagoda, która cała jest pokryta złotem. Efekt całego kompleksu świątyń nie jest do opisania. Nie widziałam piękniejszego miejsca.

{jumi[*1]}

Bardziej niż same te miejsca warte wspomnienia są nasze przeżycia związane z podróżowaniem oraz z miejscową ludnością. Bo to właśnie dla poznania ludzi warto tam pojechać. Po wyczerpującej drodze z Yangon do Bagan (16 godzin autobusem po bardzo, ale to bardzo wyboistych drogach), w środku nocy z przystanku odebrał nas Pan, który swoją bryczką konną zawiózł nas do kilku „gesthałzów” :), w jednym znaleźliśmy nocleg. I od tamtego czasu na wycieczkę dookoła pagód i na lotnisko kursowałyśmy z tym właśnie Panem i jego nastoletnim synem. Bardzo uprzejmi ludzie. Ostatniego dnia pobytu w Bagan, przed wylotem do Heho (miejscowości niedaleko Inle), Pan swoją bryczką zabrał nas na lotnisko. Cała podróż wiodła drogą polną, aż tu nagle pokazało się lotnisko! I to całkiem okazałe. Postanowiłyśmy skorzystać z linii lotniczych ponieważ po podróży w autobusie nabawiałam się jakiejś kontuzji kręgosłupa i z dnia na dzień nie mogłam wykonywać gwałtownych ruchów głową, potem miałam problemy ze schylaniem się, aż przeszkadzało mi to w spaniu. Na wieść, że droga z Bagan do Inle autobusem jest jeszcze gorsza, postanowiłyśmy kupić bilety na samolot. I tu kolejna zabawna historia, bilety kupuje się bowiem od ręki bez żadnego problemu. Pani wypisuje kartę pokładową ręcznie, cena biletu jest zawsze taka sama, dostępne są loty nawet w tym samym dniu. Po przyjeździe do Inle moja kontuzja coraz bardziej dawała mi się we znaki, i dopiero kiedy zdecydowałyśmy się udać na jednodniowy trekking w okoliczne górki, okazało się, że to nic innego jak wynik przeciążenia kręgosłupa i o dziwo wysiłek fizyczny mi pomógł, byłam jak nowo narodzona :) no i gotowa do drogi powrotnej z Inle do Yangon. Ale wracając do Inle, tam również poznałyśmy wspaniałych ludzi, Pan przewodnik, który zabrał nas w góry, po powrocie z wycieczki zaprosił nas na sake do lokalnego baru. Może picie ciepłej sake z butelki po coli nie jest najmądrzejsze, ale przynajmniej w trakcie tego poczęstunku Pan zaprosił nas do siebie na kolację. Poznaliśmy całą jego rodzinę oraz rodzinę jego żony :) bardzo serdeczni ludzie. No ale na drugi dzień czekała nas potworna droga powrotna. Jednak widok najpiękniejszej pagody (i budowli) na świecie z pewnością nam to wynagrodził. Niestety z samą stolicą nie mamy aż tylu dobrych wspomnień. Poczynając od taksówkarza, który zgodził się za 6$ pokazać nam 3 hotele, a po przyjeździe do hotelu zażądał 10$ (gdyby jeszcze chciał 12$ to mógłby powiedzieć, że 6$ od osoby a tak to nie miał argumentu :)), po pana, który sprzedawał lody dzieciom – po zakupie dla dwójki małych dzieci chciał nas oszukać licząc podwójnie, po czym jak dziecko przez nas obdarowane powiedziało, że kłamie, to niestety dostało od niego po głowie. Jednak takie są uroki wielkich miast, w nich trzeba troszkę bardziej uważać. Jednak ogólnie uważam, że turysta, a nawet samotnie podróżująca turystka może się czuć tam bezpiecznie.

Niestety nie sposób opisać tego wszystkiego co widziałyśmy, przeżyłyśmy, kogo spotkałyśmy. Jedno jest pewne, podróż przez Birmę na pewno nie będzie takie jak wylegiwanie się w nadmorskich kurortach Tunezji czy Egiptu. I to nie ze względu na czasami dość ciężkie warunki w autobusach czy hotelach, w których się zostaje. Pomimo wielu zabawnych sytuacji, podczas całego wyjazdy towarzyszyła mi ciągle myśl dotycząca sensu życia i jego wartości. A wszystko zaczęło się od wspomnianego trekkingu do jednej z górskich wiosek niedaleko jeziora Inle. W Internecie przeczytałyśmy, że warto mieć jakąś niespodziankę dla tamtejszych dzieci, kupić coś dla dorosłych. Podpytałyśmy więc Pana Przewodnika co warto dla nich zabrać. Pan odpowiedział, że 30 opakowań proszku. Pomyślałam, że pewnie chce nas naciągnąć, w związku z czym wraz z koleżanką kupiłyśmy „jedynie” 15 opakowań proszku oraz cukierki dla dzieci. W pierwszej z wiosek zrobiłam się tak potwornie czerwona ze wstydu, i tak potwornie poczułam się sama ze swoimi myślami… Ludzie w wioskach żyli w domkach na palach, bez wody, bez światła, bez kanalizacji. Dzieci ubrane w obdarte, brudne ciuchy. Leniwe i biedne życie ich mieszkańców spowodowało u mnie przemyślenia nad tym, które ja wiodę w Polsce. Naraz moje problemy okazały się błahe, wręcz śmieszne. Rozważania nad sensem życia towarzyszą mi do teraz, nie sposób zapomnieć o tych biednych ludziach, którzy urodzili się w tamtej szerokości geograficznej i z tego względu muszą żyć w tak niehumanitarnych warunkach.

Kończąc tak troszkę nostalgicznie powiem, że długo zastanawiałam się co odpowiedzieć na pytania znajomych odnośnie tego kraju. „Podobał ci się ten kraj?” – pytali. Jak patrząc na tak ogromną biedę odpowiedzieć, że tak. W końcu poza nielicznymi świątyniami, panuje tam ogromna bieda. Jednak odpowiem właśnie tak. Tak, podobał mi się, i to bardzo, głównie ze względu na ludzi, których tam poznałam.

Miłego podróżowania!

Back To Top