Stambuł raz jeszcze

Autorem relacji i zdjęć jest:

Cóż - nie młoda ciałem, ale cały czas duchem. Pracuję w oświacie, ale praktycznie jestem monotematyczna - podróże. Troszkę już zwiedziłam :) lecz wciąż mi mało. Lubię rozmawiać i planować podróże w każdy zakątek Polski i świata. Z ochotą poznam ludzi kochających wyjazdy.

Life is journey towards distant lands:) Zgodnie z tą maksymą "Życie jest podróżą ku odległym lądom" zdecydowałyśmy się wraz z koleżanką wyruszyć na podbój Stambułu-a może Bizancjum, Konstantynopola- w każdym razie tego magicznego kawałka ziemi leżącego na dwóch kontynentach. Tym razem nareszcie na własną rękę, bez pomocy biura podróży. I to był "strzał w dziesiątkę".

Tak naprawdę podróż zaczęła się w styczniu od zarezerwowania przez internet biletów lotniczych węgierskich linii Malev-wylot w maju- za jedyne 480 zł w obie strony. Idąc za ciosem szybko wyszukałyśmy polecany hotelik Marmara Guest House w samym centrum Stambułu, w dzielnicy Sultanahmet; dosłownie 250 metrów od Błękitnego Meczetu i Hagia Sophia. Pozostało nam tylko odliczać dni do wyjazdu. Oczywiście zgodnie z tzw. prawem Murphego w czasie naszego 6 dniowego pobytu aż 2 dni były deszczowe i b. chłodne co dziwiło samych Stambulczyków, ale wcale nie zepsuło nam humoru.

Po przylocie i rozlokowaniu się w hotelu w czwartkowe popołudnie rozpoczęłyśmy poznawanie tego miasta od zobaczenia Błękitnego Meczetu, zwanego także meczetem Sułtana Ahmeta. Nazwa "błękitny" pochodzi od ogromnej ilości błękitnych płytek z Izniku pokrywających ściany meczetu. Przepych tej budowli wywołał swego czasu wielkie oburzenie, a wzniesienie 6 minaretów uznano wręcz za profanację; gdyż tyle minaretów miała tylko świątynia Al-Kaaba w Mekce. W miejscu tym kłębi się wiecznie tłum turystów, czasem można także zaobserwować modlących się wiernych. Przed wejściem do meczetu muzułmanie obmywają ręce, nogi, twarz. My na szczęście musiałyśmy tylko zdjąć buty i zasłonić włosy:)

W piątek zwiedzanie rozpoczęłyśmy od Muzeum Archeologicznego (wstęp 10 TL). W zasadzie muzeum składa się z 3 budynków. Nie sposób opisać wszystkich zgromadzonych tu przedmiotów, zdecydowanie na uwagę zasługuję sarkofag Aleksandra i traktat z Kadesz. Zgromadzone tu zbiory to ponad 5000 lat historii. Kolejnym punktem naszej wyprawy była Cysterna Bazylikowa czyli Yerebatan Sarnici. Przepiękne, podziemne wnętrze wypełnione 336 kolumnami delikatnie podświetlonymi, z dalekimi odgłosami cichej muzyki przeplatanymi z dźwiękiem spadających kropli wody. Koniecznie trzeba dojść do miejsca w którym znajdują się kolumny mające bazę w kształcie głowy Meduzy.. Niestety tłumy turystów w tym miejscu zakłócają atmosferę tajemniczości. No cóż-wszystkiego mieć nie można :( 


Idąc dalej trafiłyśmy do meczetów Rustema Pashy i Sokollu Mehmeta Pashy. Oba piękne, niestety nie w każdym można robić zdjęcia. Potem podjechałyśmy autobusem do Kościoła na Chorze. Zdecydowanie trzeba zobaczyć to miejsce pełne najpiękniejszych mozaik jakie widziałam do tej pory. Na koniec tego dnia zostawiłyśmy sobie to co "tygryski lubią najbardziej" :) czyli zakupy na tureckich bazarach. Wielki Bazar (Grand Bazar) - to plątanina małych, krętych uliczek, ponad 4000 sklepików,straganów; tysiące ludzi oglądających towary i targujących się czasem zawzięcie; choć obecnie Turcy dość chętnie schodzą z ceny. Jednak większe wrażenie zrobił na mnie Targ Egipski zwany Korzennym; świetne miejsce pełne lokalnych towarów, przypraw-wokół niego toczy się prawdziwe życie, a bardzo blisko jest na dokładkę wspaniały Nowy Meczet (Yeni Camii). Pochodzi on z okresu,gdy niektóre kobiety z haremu sułtana zdobyły ogromną władzę i miały wpływ na politykę państwa osmańskiego. Jego budowę rozpoczęto w 1663r. W zespole tego meczetu mieścił się również szpital, szkoła oraz łaźnie publiczne.

{jumi[*1]}

Kolejny dzień -sobota- była przeznaczona na dzielnice Taksim i Beyoglu; a więc czekała na Wieża Galata. Konieczny wjazd windą i wdrapywanie się po schodkach, aby móc ponapawać się przepiękną panoramą tego miasta. Nic dziwnego-w końcu z wysokości 62 m wszystko widać o wiele lepiej! A potem udałyśmy się w stronę hotelu Pera Palas. Czemu tam? No, na pewno wszyscy wielbiciele twórczości Agathy Christie od razu odgadną. Pisarka zatrzymała się tam w pokoju 411... a potem stworzyła jedno ze swoich najlepszych opowiadań "Morderstwo w Orient Expressie". Tym razem słynny pokój był zajęty, ale i tak byłam pod wrażeniem luksusu jaki tam panował. Przespacerowałyśmy się też popularną i wieczorami bardzo zatłoczoną ulicą Istiklal Caddesi.

W niedzielę postanowiłyśmy zobaczyć Pałac Dolmabahce. Ponieważ poprzednio widziałam Topkapi, chciałam teraz zobaczyć inny pałac, aby je porównać. Hmmm cóż mogę powiedzieć - nieporównywalne; każdy w zupełnie innym stylu. Dolmabahce zdecydowanie pełen niesamowitego przepychu; jest to tym dziwniejsze że budowa ta powstała w okresie gdy państwo osmańskie w zasadzie chyliło się ku upadkowi. Jego budowę finansowano z pożyczek. Wspaniałe klatki schodowe; komnaty w których przyjmowano najważniejszych tego świata; ogromne żyrandole kryształowe - ten największy kolos to 4 tony wagi; bogate zdbienia- naprawdę warto to zobaczyć własnymi oczami! Kolejne dni spędzone w Stambule to leniwe snucie się uliczkami, powtórna wizyta na bazarach. Palenie nargilli; picie herbaty jabłkowej (elma cay) pychota i jedzenie baklawy.

Wszystko co dobre kiedyś się kończy...więc i my musiałyśmy pożegnać Stambuł i wrócić do Polsi. Pewnie jeszcze tam wrócę; zwłaszcza,że mieszkańcy byli bardzo mili; polecam to miasto na samodzielne wypady na własną rękę.

Back To Top