Kair - czyli spełnione marzenie

Autorem relacji i zdjęć jest:

Jedzenie

To jeden z moich ulubionych tematów.

Większość potraw bogato przyprawiana jest czosnkiem, kminkiem, koperkiem lub miętą.

Co ja tam jadłam? Mój numer 1, to taameja, czyli wspomniany przeze mnie kotlet z mielonej fasoli, wysmażony i podawany w egipskim chlebku, z warzywami i sosem. Ponadto smakuje mi również bardzo popularny tam ful, czyli pasta z mielonego bobu zmieszanego z przyprawami, kofta, mielone mięso zbite w kulki i przypiekane na grilu. Jednym z najciekawszych dań jest moim zdaniem koszeri. Makaron zmieszany z ryżem, soczewicą i ziemniakami, z dodatkiem smażonej cebuli, a wszystko to polane pomidorowym sosem. Dziwne, ale smaczne, a przede wszystkim niesamowicie sycące. Kolega Egipcjanin powiedział mi, że oni jedzą to głównie zimą, bo na lato jest za ciężkie.

{jumi[*1]}

Próbowałam również kebabu i shaermy, ale nie przypadły mi zbytnio do gustu. Kebab z wołowiny jest dla mnie zbyt żylasty i tłusty, shaerma doprawiana jest czymś dziwnym, czego nie zidentyfikowałam, ale co jest jakieś kwaśnogorzkie, jakby do mięsa dodawano cytrynę albo ocet.

Próbowałam również dania, o którym dużo słyszałam - moloheji.

Moloheja to krzaczek z zielonymi owocami. Nie ma ona żadnego odpowiednika w naszej kuchni, wiele osób porównuje ją do naszego szpinaku. Egipcjanie przyrządzają z tego rodzaj zielonej zupy, w konsystencji przypomina krem z niezbyt dokładnie zmieloną zawartością.

Ponownie jadłam również mahszy - cytując jedną ze stron internetowych:

"Mahsi jest to coś w rodzaju naszych gołąbków, czyli odpowiednio przyrządzony ryż z mięsem wołowym, cebulą, pietruszką i ziołami, zawinięty w liście winogron (mahszi kromb) lub kapusty (mahszi kromb) i nadziewany we wcześniej wydrążoną cukinię (mahszi kusa), pomidora (mahszi tomatom) czy bakłażana (mahszi bitengen), a później zapiekany.

Mnie osobiście nie przypominało w smaku gołąbków, dużo więcej było tam ryżu niż mięsa, mimo że jadłam to w wykonaniu 2 różnych kobiet. Smakowało mi jednak, najbardziej to w których wypełnia się papryki.

Jadłam również Haloshi, coś na kształt mielonych kotletów, ale inne przyprawy nadają temu zupełnie inny smak. Co mnie zaciekawiło, to fakt, że do kanapek czy z taameją czy fulem, częstym dodatkiem są frytki. Spotkałam się również z dodawaniem chipsów do środka kanapki.

Dużo słyszałam o ulicznych sokach. Musiałam więc spróbować np. asir asab - sok z czciny cukrowej.

Świeży sok z trzciny jest mętnawy, w kolorze szaro-zielonkawym, z delikatną pianką. Mimo że słodki, świetnie orzeźwia i gasi pragnienie. Słodki, to chyba jednak za mało powiedziane. Tam wszystko, co ma dodatek cukru jest baaardzo słodkie! Jogurty jednak na przykład nie zawierają cukru wcale. Smakują jak bardzo dobrze zcięte zsiadłe mleko.

Piłam również sobię, napój kokosowy, oraz arysus, sok, którym poczęstował mnie Ahmed, ostrzegając, że nie każdy to lubi. Po upiciu łyka z jego kubka zrozumiałam dlaczego. Była to jedna z najgorszych rzeczy, jakie zdarzyło mi się w życiu spróbować. W smaku przypominało wapno zmieszane z kredą rozpuszczone w wodzie z dodatkiem chilly.

W tamtejszych restauracjach można poprosić o świeżowyciskany sok z mango, limonek czy gławy. Korzystałam z tego ile mogłam. Są pyszne, szczególnie z mango.

Co mi się tam jeszcze bardzo spodobało, to możliwość wnoszenia do każdego lokalu swojego jedzenia. Kiedy opowiedziałam jednemu z kolegów, że w Polsce to niemożliwe, że natychmiast by go wyproszono, opowiedział mi, jak pewnego dnia, postanowili z koleżanką zjeść coś w najbliższej kawiarni, bo wybrali się na wycieczkę i mieli prowiant ze sobą. Kiedy kelner ujrzał, jak wyładowują wiktuały na stół, zniknął na chwilę, poczym pojawił się z dwoma butelkami wody i wręczył je im za darmo, by mieli czym popić.

 Pogoda

Owszem, jest gorąco. Ale tamto gorąco jest inne niż nasze. Tam, czujesz się jak w saunie. Duża wilgotność w powietrzu, dodatkowo stale wiejący niezbyt mocny, ale odświeżający wiatr sprawiają, że upał dużo łatwiej znieść, niż tutaj w Polsce. Ponadto oni są na to wszystko bardzo przygotowani. W każdej kawiarni, sklepie, biurze, mieszkaniu zainstalowana jest klimatyzacja, w najgorszym wypadku działa nastawiony na "full" wiatrak. Wieczorami, kiedy słońce już tak nie grzeje, pogoda jest wręcz fantastyczna, wymarzona na przebywanie na zewnątrz, co też mieszkańcy Egiptu skrzętnie wykorzystują. Do tej pory nie mogę wyzbyć się zdziwienia, gdy uświadamiam sobie, że tam zwykłe życie, łącznie z otwartymi sklepami, punktami usługowymi a czasami i biurami, trwa sobie spokojnie do pierwszej w nocy. Wiele osób nie kładzie się wcześniej, niż o 3 rano.

Już podczas rozmów przez skype słyszałam niejednokrotnie głosy bawiących się dzieci, dobiegające przez otwarte okno, podczas gdy na zegarze wybijała pierwsza w nocy. Nie mogłam w to uwierzyć. Teraz mogłam to zobaczyć prawie na własne oczy :) Tam życie trwa i intensywniej i dłużej. Dla mnie, osoby odżywającej wieczorną porą, to istny raj. Nawet rano wstaje się znacznie łatwiej, gdy pogoda w pełnej krasie, a upał nie sprzyja długiemu drzemaniu.

 

Back To Top