Kair - czyli spełnione marzenie

Autorem relacji i zdjęć jest:

Na odbiór z lotniska ostatecznie umówiłam się z kolegą ze skype, z którym pisałam i rozmawiałam ponad rok. Przyjechał specjalnie z oddalonego o 7 godzin pociągiem miasta Luksor, by dotrzymać mi towarzystwa w trakcie pobytu.

Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Nie mogłam uwierzyć, że tam jestem. Cały pierwszy dzień usiłowałam się przekonać, że to prawda!

Mieszkanie mojego couchsurfingowego gospodarza Mohammeda okazało się bardzo miłe. Mieszkał z chłopakiem z Hiszpanii i dziewczyną z jakiegoś hiszpańskojęzycznego kraju. Miałam właściwie jego pokój do swojej dyspozycji. On sam okazał się być zaiste otwartym Egipcjaninem, conajmniej dwa razy dziennie palił haszysz, miał półki całe zastawione alkoholem... Mogłam się jednak tego w jakimś sensie spodziewać, na couchsurfingowej stronie, w swoim profilu, napisał o tym, że przez rok mieszkał w Belgii.

Kair mnie zachwycił, uszczęśliwił i sprawił, że poczułam się naprawdę u siebie. Nie przeszkadzał mi ani hałas, który dla mnie oznaczał życie i ruch, dynamikę i pasję, ani pogoda, która gwarantowała mi bardzo dobre samopoczucie szczególnie wieczorami, ani brud, o którym tyle się słyszy. Może dlatego, że tego nie widziałam.

 Ceny

Ceny w Kairze są niższe niż w Polsce i dużo niższe niż w turystycznych miastach, takich jak Hurghada czy Sharm. Najbardziej zachwyciły mnie sumy, które wydawałam na taksówki, telefony i jedzenie. Za 25 funtów, czyli nasze 13 zł. mogłam rozmawiać ok. 90 minut z egipskimi numerami oczywiście.

Za 30 kilometrową wycieczkę taksówką, w maksymalnych korkach, gdzie czas przejazdu wyniósł ponad półtorej godziny, zapłaciłam 30 funtów egipskich, czyli 15 zł.,

Za kanapkę z kotletem z fasoli - odpowiednik falafela - zapłaciłam w jednej z przydrożnych kafejek, zwanych Godami, półtora funta, czyli 70 gr.

Generalnie wszystko jest tańsze, bo i dużo niższe są zarobki. Przeciętna pensja Egipcjanina, to 1000 funtów, czyli 500 zł.

 


Jedzenie

To jeden z moich ulubionych tematów.

Większość potraw bogato przyprawiana jest czosnkiem, kminkiem, koperkiem lub miętą.

Co ja tam jadłam? Mój numer 1, to taameja, czyli wspomniany przeze mnie kotlet z mielonej fasoli, wysmażony i podawany w egipskim chlebku, z warzywami i sosem. Ponadto smakuje mi również bardzo popularny tam ful, czyli pasta z mielonego bobu zmieszanego z przyprawami, kofta, mielone mięso zbite w kulki i przypiekane na grilu. Jednym z najciekawszych dań jest moim zdaniem koszeri. Makaron zmieszany z ryżem, soczewicą i ziemniakami, z dodatkiem smażonej cebuli, a wszystko to polane pomidorowym sosem. Dziwne, ale smaczne, a przede wszystkim niesamowicie sycące. Kolega Egipcjanin powiedział mi, że oni jedzą to głównie zimą, bo na lato jest za ciężkie.

{jumi[*1]}

Próbowałam również kebabu i shaermy, ale nie przypadły mi zbytnio do gustu. Kebab z wołowiny jest dla mnie zbyt żylasty i tłusty, shaerma doprawiana jest czymś dziwnym, czego nie zidentyfikowałam, ale co jest jakieś kwaśnogorzkie, jakby do mięsa dodawano cytrynę albo ocet.

Próbowałam również dania, o którym dużo słyszałam - moloheji.

Moloheja to krzaczek z zielonymi owocami. Nie ma ona żadnego odpowiednika w naszej kuchni, wiele osób porównuje ją do naszego szpinaku. Egipcjanie przyrządzają z tego rodzaj zielonej zupy, w konsystencji przypomina krem z niezbyt dokładnie zmieloną zawartością.

Ponownie jadłam również mahszy - cytując jedną ze stron internetowych:

"Mahsi jest to coś w rodzaju naszych gołąbków, czyli odpowiednio przyrządzony ryż z mięsem wołowym, cebulą, pietruszką i ziołami, zawinięty w liście winogron (mahszi kromb) lub kapusty (mahszi kromb) i nadziewany we wcześniej wydrążoną cukinię (mahszi kusa), pomidora (mahszi tomatom) czy bakłażana (mahszi bitengen), a później zapiekany.

Mnie osobiście nie przypominało w smaku gołąbków, dużo więcej było tam ryżu niż mięsa, mimo że jadłam to w wykonaniu 2 różnych kobiet. Smakowało mi jednak, najbardziej to w których wypełnia się papryki.

Jadłam również Haloshi, coś na kształt mielonych kotletów, ale inne przyprawy nadają temu zupełnie inny smak. Co mnie zaciekawiło, to fakt, że do kanapek czy z taameją czy fulem, częstym dodatkiem są frytki. Spotkałam się również z dodawaniem chipsów do środka kanapki.

Dużo słyszałam o ulicznych sokach. Musiałam więc spróbować np. asir asab - sok z czciny cukrowej.

Świeży sok z trzciny jest mętnawy, w kolorze szaro-zielonkawym, z delikatną pianką. Mimo że słodki, świetnie orzeźwia i gasi pragnienie. Słodki, to chyba jednak za mało powiedziane. Tam wszystko, co ma dodatek cukru jest baaardzo słodkie! Jogurty jednak na przykład nie zawierają cukru wcale. Smakują jak bardzo dobrze zcięte zsiadłe mleko.

Piłam również sobię, napój kokosowy, oraz arysus, sok, którym poczęstował mnie Ahmed, ostrzegając, że nie każdy to lubi. Po upiciu łyka z jego kubka zrozumiałam dlaczego. Była to jedna z najgorszych rzeczy, jakie zdarzyło mi się w życiu spróbować. W smaku przypominało wapno zmieszane z kredą rozpuszczone w wodzie z dodatkiem chilly.

W tamtejszych restauracjach można poprosić o świeżowyciskany sok z mango, limonek czy gławy. Korzystałam z tego ile mogłam. Są pyszne, szczególnie z mango.

Co mi się tam jeszcze bardzo spodobało, to możliwość wnoszenia do każdego lokalu swojego jedzenia. Kiedy opowiedziałam jednemu z kolegów, że w Polsce to niemożliwe, że natychmiast by go wyproszono, opowiedział mi, jak pewnego dnia, postanowili z koleżanką zjeść coś w najbliższej kawiarni, bo wybrali się na wycieczkę i mieli prowiant ze sobą. Kiedy kelner ujrzał, jak wyładowują wiktuały na stół, zniknął na chwilę, poczym pojawił się z dwoma butelkami wody i wręczył je im za darmo, by mieli czym popić.

 Pogoda

Owszem, jest gorąco. Ale tamto gorąco jest inne niż nasze. Tam, czujesz się jak w saunie. Duża wilgotność w powietrzu, dodatkowo stale wiejący niezbyt mocny, ale odświeżający wiatr sprawiają, że upał dużo łatwiej znieść, niż tutaj w Polsce. Ponadto oni są na to wszystko bardzo przygotowani. W każdej kawiarni, sklepie, biurze, mieszkaniu zainstalowana jest klimatyzacja, w najgorszym wypadku działa nastawiony na "full" wiatrak. Wieczorami, kiedy słońce już tak nie grzeje, pogoda jest wręcz fantastyczna, wymarzona na przebywanie na zewnątrz, co też mieszkańcy Egiptu skrzętnie wykorzystują. Do tej pory nie mogę wyzbyć się zdziwienia, gdy uświadamiam sobie, że tam zwykłe życie, łącznie z otwartymi sklepami, punktami usługowymi a czasami i biurami, trwa sobie spokojnie do pierwszej w nocy. Wiele osób nie kładzie się wcześniej, niż o 3 rano.

Już podczas rozmów przez skype słyszałam niejednokrotnie głosy bawiących się dzieci, dobiegające przez otwarte okno, podczas gdy na zegarze wybijała pierwsza w nocy. Nie mogłam w to uwierzyć. Teraz mogłam to zobaczyć prawie na własne oczy :) Tam życie trwa i intensywniej i dłużej. Dla mnie, osoby odżywającej wieczorną porą, to istny raj. Nawet rano wstaje się znacznie łatwiej, gdy pogoda w pełnej krasie, a upał nie sprzyja długiemu drzemaniu.

 


Ludzie

Jedną z rzeczy, które naprawdę mnie urzekły, to ludzka życzliwość, chęć pomocy i otwartość Egipcjan. Tyle się nasłuchałam o tym, jaka powinnam tam być ostrożna, jacy arabowie są napaleni i żądni pieniędzy. Nic z tych przewidywań się nie potwierdziło. Ani mnie nie napastowano, ani nie wykorzystywano finansowo. Wręcz przeciwnie. Przez pierwsze 4 dni nie wydałam ani funta. Każdy, z kim się umawiałam, a było tych ludzi trochę - część ze skype, część z couchsurfingu - płacił za mnie najdrobniejsze nawet kwoty. Począwszy od biletu za metro, poprzez taksówkę czy picie, a skończywszy na posiłkach czy wstępach do muzeum. Czułam się wręcz zażenowana ich hojnością, zdając sobie sprawę, że zarabiają dużo mniej ode mnie.

{jumi[*1]}

Bardzo się cieszę, że pospisywałam sobie numery telefonów takiej liczby osób. Dzięki temu miałam z kim się spotykać i dużo więcej dowiedziałam się o prawdziwym Egipcie. Czułam się bardzo bezpiecznie. Nikt z poznawanych przeze mnie ludzi nie robił żadnego problemu z faktu, że nie widzę. Im to naprawdę nie przeszkadza, w co trudno uwierzyć po tym, jak mieszkało się 30 lat w Europie. Czułam się tam w pełni akceptowana i dbano o mnie doskonale.

 

Ostatnie dni

Od Yosry wyprowadziłam się na dwa dni przed moim planowanym odlotem, bo była wiecznie zajęta i absolutnie nie zainteresowana tym, co się ze mną dzieje. O moje potrzeby podstawowe dbała jej mama pytając czy coś chcę do picia lub jedzenia, z tym że mama wcale nie mówiła po angielsku, ratowałam się więc moim skromnym arabskim. Na ogół jednak jadałam poza domem podczas "randek" z moimi nowymi znajomymi.

Dużo więcej czasu poświęcił mi na przykład Rami, który oprowadził mnie po piramidach, zaprosił mnie na cały dzień do swojego rodzinnego domu. Poznał mnie z siostrami bliźniaczkami, które obdarowały mnie na pamiątkę biżuterią i starały się, jak mogły uprzyjemnić mi czas, swoją mamą, która przygotowała dla nas pyszny obiad. Potem poszliśmy na mecz do kafejki, bo Rami wiedział, że lubię Zamalek, a grali z Ahli, to takie kairskie derby.

Dlatego ostatnie dwa dni postanowiłam spędzić w samym Kairze.

Hotel znajdował się tuż przy placu Tahrir, czyli absolutnie w centrum. Oczywiście jeszcze tego dnia udałam się, by przyłączyć się na moment do ciągle odbywających się tam demonstracji.

Co jeszcze się wydarzyło podczas 12 dni spełniania mojego marzenia o Kairze?

Spotkałam się z dwoma mężczyznami, których znałam od siedmiu lat przez skype, w obu przypadkach spotkanie było bardzo miłe,

  • poszłam z Kazemem - przyjacielem Yousry, na koncert reggae, gdzie wraz ze swym zespołem grał Mohammed, mój couchsurfingowy gospodarz. Grali w hotelu Intercontinental, gdzie spróbowałam Egipskiego piwa Stella. (Przypuszczam, że Egipskie piwo robią tam tylko na potrzeby europejskich hoteli),
  • spacerowałam z niewidomym Egipcjaninem z białą laską po kairskich ulicach, po których nie da się spacerować nawet widząc - wielkie korki, absolutny brak zasad poruszania się i mnóstwo ludzi (oczywiście od miejsca do miejsca doprowadzali nas różni ludzie),
  • jechałam w specjalnie dla kobiet i tylko kobiet przeznaczonym wagonie metra. (W każdym metrze pierwszy wagon jest dla tych kobiet, które nie chcą jeździć z mężczyznami mogącymi wykorzystać sytuację do tego, by się o nie poocierać)... 
Był to czas, którego nigdy nie zapomnę i który z całą pewnością chciałabym powtórzyć. Jestem pewna, że do kairu wrócę nie jeden raz.
Back To Top