Lwów- w poszukiwaniu korzeni

Autorem relacji i zdjęć jest:

Korzystając z wolnego czasu idziemy na mszę ukraińską w polskim kościele, ponieważ do polskiej mszy zostało zbyt wiele czasu, a my nie mieliśmy planów. Po ekspresowej mszy plączemy się trochę po sklepikach z pamiątkami i idziemy po raz kolejny na shishę.

{jumi[*1]}

Kolejny dzień jest spokojniejszy z uwagi na skręconą kostkę towarzyszki. Trochę kręcimy się po centrum, potem siadamy w ciekawej czekoladziarni, w której podają desery z czekolady własnego wyrobu. Później jedziemy tramwajem nr 7 na cmentarz Orląt. Cmentarz jest zadbany, ładny i wzbudza nostalgiczno-patriotyczne uczucia, które umykają po wejściu do kaplicy. Przyjmuje tam mężczyzna, który gawędzi z nami, kiedy słyszy, że jesteśmy z Gorzowa, rozmowa schodzi na temat żużla i żużlowców, jestem rozczarowana!, bo żużlem się nie interesuję, a zawsze lubię posłuchać czegoś ciekawego o miejscach, które odwiedzam. Żegnamy się, gdy wchodzi ogromna wycieczka. Chcemy jeszcze odszukać grób Konopnickiej, ale robi się ciemno, a my nie wiemy dokładnie gdzie on jest, więc rezygnujemy z tego pomysłu.

Wracamy do hostelu i spędzamy tam ostatnią noc we Lwowie. Kolejnego dnia jedziemy na dworzec, wracamy na granicę, gdzie przeraża nas kolejka Ukraińców z olbrzymimi torbami- na szczęście ratuje nas facet, który gestykuluje i mówi, że „wy nie biznes, wy ziuu! do przodu”. Przechodzimy „ziuu! do przodu”, przyłączyliśmy się do innych Polaków spieszących się na pociąg i udaje nam się dosyć szybko wrócić do kraju. W tym miejscu postuluję przywrócenie osobnej bramki dla obywateli państw europejskich i osobnej dla reszty świata, ponieważ wystarczy odrobina dobrej (lub złej) woli i sytuacja podróżników może się bardzo zmienić.

Back To Top