Miejscowości rolnicze, spokojna marszruta, więc „gadam” do psów, baranów i kóz, a i krów idących pojeść koniczynę. Przy trasie też trochę techniki, bowiem mijam maszynerię i taśmociągi kamieniołomu Lašovice. Pogoda dopisuje, choć zbiera się na deszcz i wieje kapitalny „lotniskowy” wiatr. By dotrzeć do kolejnego oppidum (keltské hradiště) w pobliżu Nevězic, muszę „przeprawić” się na lewy brzeg Wełtawy, i przechodzę przez Žďákovský most. Zaczyna padać a ja, jak zwykle biegam za noclegiem, i jest w miasteczku Probulov. Potem jeszcze chcąc kupić chleb, słyszę: „to je gospoda”.
Następnego dnia, kierunek Nevězice, i szukając ścieżki do oppidum, robię kółeczko po jakichś działkach rekreacyjnych i dopiero na powrotnej drodze do miasteczka znajduję oznaczenie prowadzące do dawnej celtyckiej osady. Ale był już otwarty sklepik kolonialny i posiliłam się chrupiącymi bułeczkami z żółtym serem.
Kolejna przeprawa tym razem przez rzekę Otava, do Zvíkovské Podhradí. Maszerując, dziwię się, co samochody ciężarowe robią na szosie, w niedzielę. A po drodze pytam, gdzie można skorzystać z internetu, by wysłać relacje i zdjęcia. Dowiaduję się, że kilkanaście kilometrów w bok od wytyczonej eskapady, trasą szlaku bursztynowego, w Písek jest infocentrum. Zmieniam więc zaplanowane miejscowości, i podążając między rzeką Otawa a Wełtawa, kieruję się na Písek. W hotelu, „okazuje” się, że niedziela to poniedziałek, a jeśli chodzi o internet, to nie ma możliwości wysyłania zdjęć. Ale za to się oprałam, a następnego dnia robię sobie wolne od marszruty i jadę do Pragi, by w centrum na Smíchovie, popracować na kompie. Po tym jednodniowym „lenistwie”, ruszam dalej, nadal wzdłuż brzegu Wełtawy.