Dziennik Pokładowy... czyli nie tylko suche fakty... część 1 - Maramuresz
sobota 12 czerwca 2010 r. ( 398 km)
No i nadszedł ten wyczekany dzień. Rano podjeżdżamy do LRadama i Ani, gdzie oczekują nas także "Browary" czyli Tomasz i Bożenka, swoim nieco innym, bo angielskim LRem. Humory dopisują , pogoda wspaniała. Planowo ruszamy przez Olkusz i Kraków na stację paliw za Kłajem gdzie dojeżdża do nas Arturrr i Aga. Jak przystało na prawdziwą Wyprawę przez duże "W" atrakcje muszą być, więc od razu na trasie z Warszawy do Kłaju Artur zalicza wywałkę krzyżaka i wizytę w przydrożnym warsztacie. Ale jest...!
Po szybkim powitaniu ruszamy.
Droga wiedzie nas przez Jasło do Barwinka, na przejście graniczne. Sytuacja po powodzi sprawia, że zaliczamy kilka objazdów. Jedne oznakowane, inne wymyślone na poczekaniu lub dopytane u miejscowych. Z racji późnego wyjazdu pierwszy nocleg zaliczmy na Słowacji, na ściernisku niedaleko szosy, gdzie głównymi gośćmi były komary w niezliczonej ilości. Tak więc szybko wylądowaliśmy w auto-kuszetkach i namiotach...
niedziela 13 VI (254 km)
jeszcze chwila jazdy bez większych przygód i jest......... RUMUNIA !
Szybki i sprawny zakup roviniety na granicy i ruszamy przez Satu Mare, w kierunku Maramuresz'u.
Zaczynają sie drewniane wsie, ale nie tylko... dojeżdżamy do miasteczka Certeze gdzie domy przypominają pałace.
Jako, że był już czas mocno popołudniowy, a wstępne wrażenia trza było obgadać, ruszyliśmy w jedną z kamienistych dróg w prawo w celu poszukiwania miejscówki na nocleg.
Piękna, duża łąka z bezpośrednim dostępem do potoku zadowoliła nas całkowicie. Podczas jej eksploracji Adam nie zauważył ukrytego w trawie bajora i zaliczył pięknego wkleja... ;) Szybka akcja, samochód na "twardym", ustawka w szeregu i... piknik obozowy.
poniedziałek 14 VI ( 110 km)
O poranku, podczas śniadania wpadli goście... dwóch pasterzy i gromada koedukacyjna owiec i kóz. Zimne piwko (schłodzone w potoku) i wspólny papieros rozjaśniają twarze i jest fajnie. Owieczki pasą się wokół LRów, a my pakujemy nasz majdan, by do chwili pojechać dalej. Oczywiście nie bylibysmy sobą gdybyśmy nie sprawdzili dokąd dalej poprowadzi nas droga. Nie zawiodła nas... dwudziestokilometrowy odcinek wokół góry, raz lasem, raz połoninami. I tu pierwsza przygoda techniczna... Stabilizator Adama uparł się na położenie "w górę"... ale ale... nie z nami takie numery... 15 min i pomykamy dalej... bez stabilizatora, który ogląda widoki do końca wyprawy przypięty do bagażnika dachowego.
Okazuję się że droga wokół góry wyprowadza nas prosto na szałas poznanych o poranku pasterzy. Wielkie przywitanie, konwersacja przy użyciu rąk i rozmówek, ser, mamałyga i ogólna radocha.
Zjeżdżamy w dół i ruszamy do Sapanty.
W Sapancie oglądamy pierwszy w Rumuni monastyr oraz wesoły cmentarz... niebieski... kolorowy... ciekawy
W dalszej drodze dopada nas ulewny deszcz więc lądujemy na noclegu w motelu Casa Tomsa w miejscowości Rozavlea.
wtorek 15 VI (130 km)
O poranku okazuje się że słoneczko świeci więc postanawiamy udać sie na pętlę rozpoczynającą się skrętem w prawo we wsi Sieu, w kierunku wsi Botiza, za którą (przeczucie nas nie myliło) kończy się i tak dziurawy ancfalt. Po pierwszym kilometrze znajdujemy urokliwe miejsce na sniadanie, gdzie zaraz wpraszają się wszędobylskie w Rumunii krówki... zaiste ciekawskie to stworzenia. Wszędzie muszą zajrzeć, wszystkiego skosztować...
po śniadanku ruszamy dalej kamienistą, pełną widoków górską drogą w kierunku wsi Suciu de Sus, a następnie na zachód w stronę Baiut.
Baiut to górnicze miasteczko, więc pnąc się w górę drogi napotykamy wydrążone w górze sztolnie.
Obóz rozbijamy na połoninie nad miasteczkiem. Ciepła, spokojna noc... Poranne smarowanie krzyżaków i sesja zdjęciowa znalezionego robaka... i śmigamy dalej.
środa 16 VI (110 km)
Na "Dzień Dobry" wizyta pasterza i owieczek wraz z ciekawskimi psami i ruszamy oczywiście w górę drogi... Tu czekał nas niezły, techniczny Rock Climbing dostarczający emocji... po osiągnięciu cywilizacji do drugiej stronie ruszamy w stronę Budesti gdzie znajdujemy kilka ciekawych starych, drewnianych cekrwi. Po jedną z nich urządzamy sobie przymusowy Punkt Serwisowy... Adaś wymienia wyjące łożysko napinacza, Tomek uzupełnia olej w reduktorze, a ja staram się oczyścić chłodnicę skrzyni biegów która jest tak upaprana, że odmawia posługi i na ostrych podjazdach grzeje się olej...
Ruszamy dalej... jeszcze kilka przystanków "zabytkowych", rozmowa z mnichami i z tubylcami w celu określenia kierunku i grzejemy w stronę przełęczy nad miasteczkiem Bogdan Voda, by skoczyć na drugą strone gór. Na samej przełęczy kątem oka zauważam polną, błotnistą odnogę w bok, w którą wbijam sie nie zdejmując nogi z gazu i drę aż na samą górę... warto było... nocleg i śniadanie z przepięknym widokiem.
czwartek 17 VI (196 km)
Plan był taki... cofnąć się nieco, potem w prawo do miasteczka Poienile de sub Munte, a następnie górami trzymając kierunek na Borsę... nieco pokluczyliśmy... nieco popytaliśmy... i znalazła sie droga... niestety po kilku kilometrach ZONK... wielgachny kamor zwalił się z gór i finał.... trza wracać 500 metrów na wstecznym do miejsca gdzie możliwy jest nawrót... po lewej stroma skarpa w górę... po prawej... w dół... emołszyn było... ;))
W Borsie (do której byliśmy zmuszeni dojechać asfaltem) wjeżdżamy drogą technologiczną na szczyt opuszczonej kopalni skał.... widoki jak do scenografii z horroru...
Niestety droga bez wyjazdu. Wracamy się w dół i grzejemy na przełęcz Prisłop (1416 m.n.p.m.) gdzie nocujemy w schronisku....
Przed nami dzień w Górach Rodańskich i Bukowina....
piątek 18 VI ( 82 km)
Budzimy się rano w schronisku na Prisłopie, na przełęczy oddzielającej okręg Maramuresz od Bukowiny... Widok na góry Rodańskie... poranna kawa... nawiązujemy rozmowę z gospodynią, bardzo dobrze mówiącą po angielsku i dowiadujemy się o będącym w okolicy jeziorze polodowcowym, wysoko w górach... krótka narada nad mapą i decyzja: jedziemy!
Pakując samochod na parkingu zauważamy podjeżdżającą Mazdę 626 na numerach z Elbląga... Powitanie... rozmowa z małżeństwem około 50 latków na wakacjach i następna decyzja: JEDZIECIE Z NAMI. Znajdują się dwa miejsca w LRach i ruszamy... drogą za kościołem w górę... Drum Bun !
widoki niesamowite.... samo jezioro to mini Morskie Oko... sceneria urzekająca. Po drodze oczywiście pasterze owiec, krowy, konie.... bajka... Po przerwie nad jeziorem wracamy sie kawałek i ruszamy w ominiętą wcześniej drogę w bok, którą dojeżdżamy do małej chatynki stojącej na szczycie wodospadu... W chatce mieszkają babcia z dziadeczkiem, świnki, owce, kozy... próba objechania góry by dotrzeć do dna wodospadu nie powiodła sie niestety, z uwagi na szerokość LandRovera. Ale za to zjazd z dół zafundowaliśmy sobie nartostradą, tuż pod wyciągiem krzesełkowym, z którego machały do nas rozwrzeszczane dzieciaki. Samą trasę zjazdu pokazała nam ekipa obsługująca wyciąg ;))
Odwieźliśmy naszych gości na parking pod schronisko i ruszyliśmy w stronę Bukowiny mijając po drodze kilka polskobarwnych terenówek jadących w kolumnie w przeciwnym kierunku. W mieścinie Carlibaba odbijamy na północ i... asfalt się kończy, co niezmiernie nas cieszy.
Nocleg na polanie, tuż obok potoku niedaleko wsi Ledu. Na kolacje Dreadowa robi bogracz (po drodze były zakupy). Spać idziemy z pełnymi brzuszkami ;))
sobota 19 VI ( 137km )
Budzimy się z znakomitych humorach.... toaleta w strumieniu, poranna kawa i poranna "wizytacja"
woda z mydłem musiała był smaczna... hyhyhy
Przed wyruszeniem Adam wymienia jeszcze dwa wyjące łożyska na napinaczu klimy i samej klimie... Dzień wcześniej zatarło się całkowicie łożysko na klimie więc naprawiłem usterkę Adasio-wozu odcinając pasek przy użyciu noża i po krzyku.... ;))
Pakujemy sie i ruszamy dalej z planem zobaczenia warownego klasztoru Moldavita. Udaje się... ;)
Śpimy na polanie w okolicy wsi Brodina... na kolację Spaghetti... tym razem kuchmistrzem była Bożenka.
niedziela 20 VI ( 188 km)
Dziś w planach dojazd do Pleszy... do polskiej wsi na Bukowinie. Po drodze nieco zbaczamy w drogi by zobaczyć pustelnię w Putnej. Na szosie do Putnej rosną, cieszące się wielkim wzięciem wśród tubylców, dzikie czereśnie... też pozwoliliśmy sobie stanąć na "charatach". ;))
Po zwiedzeniu a raczej zobaczeniu małej pustelni w Putnej, pojawił się zamiar kontynuacji drogi lasami, ale niestety obrana przez nas droga okazała drogą do nikąd i trzeba było zawrócić. Ale nie ma tego złego... Po trasie trafiliśmy do Klasztoru Warownego w Sucevita, który zwiedziliśmy.
Nim nastał wieczór atakowaliśmy ostry, a nawet bardzo ostry podjazd kamienną drogą do Pleszy, przywitano nas po polsku i oddano kawałek łąki pod biwak. Porozmawialiśmy o tym i o tamtym i padli zmęczeni spać....
poniedziałek 21 VI ( 115km)
Obudził nas deszcz... niewielki...
Gdy przestało padać spakowaliśmy manatki, poszli obejrzeć wieś i "poklachać" na chwilę, po czy ruszyliśmy w dół do drugiej polskiej osady, do Nowego Sołyńca. Tam też zatrzymaliśmy się na kilka słów. Tubylcy bardzo ucieszyli się widokiem biało-czerwonej flagi na landrynie i chętnie wyszli do nas pogadać. Pośmialiśmy sie wspólnie i pogadali o wszystkim i niczym. A dzieciaki cieszyły się ze słodkości....
Przed południem ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Klasztor w Voronecie.
Po zwiedzeniu Voronetu szybka narada i decydujemy się na przejazd drogą namalowaną na mapie podejrzanie cieńką linią z miasteczka Malini do wsi Borca przez przełęcz Stanisoara ( 1235 m.n.p.m.). Nie zawiedliśmy się... już po ok. trzech kilometrach za Malini asfalt stał się niebytem.... a do Borcy 35 km. Z prędkością kosmiczną, na reduktorze i blokadzie.... komary nas wyprzedzały. Pięęęęękna droga.
Po wspinaczce na przełęcz jest ok. 19.oo... Postanawiamy więc zostać na przełęczy...
Rozbijamy się w osłonie lasu, na połoninie z widokiem na dolinę... widokiem... puki nie nadchodzi wielgachna chmura i postanawia zostać.... burzowa chmura... psia-jego-mać... oj się działo... ;))
może i lało jak jasna cholera... ale pod plandeką był ryż... i kilka piwek... i "Aleksandrion"... i było fajnie... a w nocy waliły pioruny... hyhyhyhy....
jeszcze jedną przygodę zaliczyliśmy tego dnia... z serii "awarie techniczne"... podczas smarowania krzyżaka okazało się że w Browaro-wozie urwał się amortyzator lewego tyłu... trudno... został wymontowany i tyle go widzieli.
wtorek 22 VI ( 192 km)
Tomek i Bożenka ( Browar'y) żegnają się o 5.oo rano i ruszają w samotną drogę przez Polskę do Anglii. Szkoda... ale jak mus to mus.
Na śniadanie nasz wynalazek czyli Ciorba de Kurde Bele... bo jak zapytano kucharza co jest w środku odparł "Kurde Bele-nie pamiętam".... ;))
Ciągniemy dalej drogą do miasteczka Borca, a nastepnie zawijamy na zachód i wracamy przez nastepną
Jako, że co kilkanaście minut pada i to dość siarczyście decydujemy się na powrót do Nowego Sołyńca gdzie zapraszano nas na nocleg w Domu Polskim. Zamierzamy skorzystać z gościny.
Wieczorem docieramy do Sołyńca i dostajemy klucze do lokum. Teraz już leje jak cholera.
Zbieramy gromadę dzieciaków i bawimy się na sali.... w "pająka"... w "tańczymy labada"... a "amse adamse flore".... jest wesoło i radośnie. Aga z Arturrr'em wyczarowują leczo na kolację dla wszystkich.
środa 23 VI ( 137 km)
Budzimy sie rano.... pogoda bez zmian.... jak z wiadra....
Decydujemy sie na powolne uciekanie... dziś wybraliśmy na cel sprawdzone schronisko na Prisłopie. Ruszamy po pożegnaniach. Jadąc przez Guru Humurului czuję, jak nagle LR wpada w rezonas mogący oznaczać tylko jedno: krzyżak is kaput. Wjazd pod auto.... masakra....
Krzyżak jest... wola walki jest... rozstawiamy Punkt Sewisowy pod zadaszeniem (leje) stacji benzynowej blokując tym samym dojazd do jednego dystrybutora. Ale: "no problem". I już po chwili robota idzie...
Około godziny później lecimy dalej.
Wieczorem jesteśmy w schronisku.... a tam....
My, w 7 osób.... Ekipa 5 osobowa spod Krakowa podróżująca VW Transporterem, 6 osobowa grupa Enduro z centralnej Polski i dwóch Słowaków...mówiących po polsku. Jednym słowem: Impreza !
czwartek 24 VI ( 171 km)
Budzimy sie rano, a tu niespodzianka: słoneczko !
Po analizie mapy tablicowej przed schroniskiem decydujemy się na jazdę "czerwonym szlakiem" do Borsy na około przez góry. Nie żałowaliśmy... Fajna droga... raz widokowa, raz techniczna i wymagająca skupienia. Dystans ok. 45km.
Dojechalismy do Borsy i ruszyliśmy dalej w kierunku na zachód. Podczas przejazdu serpentynami pomiedzy Viseu de Jos a Bogdan Voda chciałem przystanąć na "sikundkę" i nie zauważyłem rowu w wysokiej trawie... błąd... leże i kwicze...
Kinetyk i Arturowóz ratują mnie z opresji i śmigamy dalej.
Podczas przejazdu przez góry Adam łapie gumę więc w jednym w miasteczek stajemy na chwilę i zakładzie wulkanizacji...a raczej w zakładzie klejenia opon ;))
ale usługa sie odbyła.... ;))
Wieczorem docieramy do Certeze gdzie śpimy na znanej nam z pierwszego noclegu w Rumunii łące.
piątek 25 VI ( 639 km)
i to by było na tyle.... o 23.30 parkuje LRa pod domem.
jak było?.... dla mnie bomba !
Rumunia to przyjazny, spokojny kraj... czas płynie wolno... ludzie sie uśmiechają....
Pewnie tam jeszcze wrócę...
Pozdrawiam współtowarzyszy i dzięki, że byliście tam ze mną.
a teraz chwilkę odsapnę....