niedziela, Kwi 2025
Czerwiec Pachnący Rumunią

Autorem relacji i zdjęć jest:

Normalny facet z wadami i zaletami. Miłośnik zwiedzania i poznawania świata samochodem terenowym. Off-road to całe moje życie.


poniedziałek  21 VI ( 115km)

Obudził nas deszcz... niewielki...
Gdy przestało padać spakowaliśmy manatki, poszli obejrzeć wieś i "poklachać" na chwilę, po czy ruszyliśmy w dół do drugiej polskiej osady, do Nowego Sołyńca. Tam też zatrzymaliśmy się na kilka słów. Tubylcy bardzo ucieszyli się widokiem biało-czerwonej flagi na landrynie i chętnie wyszli do nas pogadać. Pośmialiśmy sie wspólnie i pogadali o wszystkim i niczym. A dzieciaki cieszyły się ze słodkości....

Przed południem ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Klasztor w Voronecie.

Po zwiedzeniu Voronetu szybka narada i decydujemy się na przejazd drogą namalowaną na mapie podejrzanie cieńką linią z miasteczka Malini do wsi Borca przez przełęcz Stanisoara ( 1235 m.n.p.m.). Nie zawiedliśmy się... już po ok. trzech kilometrach za Malini asfalt stał się niebytem.... a do Borcy 35 km. Z prędkością kosmiczną, na reduktorze i blokadzie.... komary nas wyprzedzały. Pięęęęękna droga.

Po wspinaczce na przełęcz jest ok. 19.oo... Postanawiamy więc zostać na przełęczy...
Rozbijamy się w osłonie lasu, na połoninie z widokiem na dolinę... widokiem... puki nie nadchodzi wielgachna chmura i postanawia zostać.... burzowa chmura... psia-jego-mać... oj się działo... ;))

może i lało jak jasna cholera... ale pod plandeką był ryż... i kilka piwek... i "Aleksandrion"... i było fajnie... a w nocy waliły pioruny... hyhyhyhy....

jeszcze jedną przygodę zaliczyliśmy tego dnia... z serii "awarie techniczne"... podczas smarowania krzyżaka okazało się że w Browaro-wozie urwał się amortyzator lewego tyłu... trudno... został wymontowany i tyle go widzieli.

wtorek 22 VI ( 192 km)

Tomek i Bożenka ( Browar'y) żegnają się o 5.oo rano i ruszają w samotną drogę przez Polskę do Anglii. Szkoda... ale jak mus to mus. 
Na śniadanie nasz wynalazek czyli Ciorba de Kurde Bele... bo jak zapytano kucharza co jest w środku odparł "Kurde Bele-nie pamiętam".... ;))

Ciągniemy dalej drogą do miasteczka Borca, a nastepnie zawijamy na zachód i wracamy przez nastepną

Jako, że co kilkanaście minut pada i to dość siarczyście decydujemy się na powrót do Nowego Sołyńca gdzie zapraszano nas na nocleg w Domu Polskim. Zamierzamy skorzystać z gościny. 
Wieczorem docieramy do Sołyńca i dostajemy klucze do lokum. Teraz już leje jak cholera.
Zbieramy gromadę dzieciaków i bawimy się na sali.... w "pająka"... w "tańczymy labada"... a "amse adamse flore".... jest wesoło i radośnie. Aga z Arturrr'em wyczarowują leczo na kolację dla wszystkich.

środa 23 VI ( 137 km)

Budzimy sie rano.... pogoda bez zmian.... jak z wiadra....

Decydujemy sie na powolne uciekanie... dziś wybraliśmy na cel sprawdzone schronisko na Prisłopie. Ruszamy po pożegnaniach. Jadąc przez Guru Humurului czuję, jak nagle LR wpada w rezonas mogący oznaczać tylko jedno: krzyżak is kaput. Wjazd pod auto.... masakra....
Krzyżak jest... wola walki jest... rozstawiamy Punkt Sewisowy pod zadaszeniem (leje) stacji benzynowej blokując tym samym dojazd do jednego dystrybutora. Ale: "no problem". I już po chwili robota idzie...

Około godziny później lecimy dalej.

Wieczorem jesteśmy w schronisku.... a tam....
My, w 7 osób.... Ekipa 5 osobowa spod Krakowa podróżująca VW Transporterem, 6 osobowa grupa Enduro z centralnej Polski i dwóch Słowaków...mówiących po polsku. Jednym słowem: Impreza !

czwartek 24 VI ( 171 km)

Budzimy sie rano, a tu niespodzianka: słoneczko !
Po analizie mapy tablicowej przed schroniskiem decydujemy się na jazdę "czerwonym szlakiem" do Borsy na około przez góry. Nie żałowaliśmy... Fajna droga... raz widokowa, raz techniczna i wymagająca skupienia. Dystans ok. 45km.

Dojechalismy do Borsy i ruszyliśmy dalej w kierunku na zachód. Podczas przejazdu serpentynami pomiedzy Viseu de Jos a Bogdan Voda chciałem przystanąć na "sikundkę" i nie zauważyłem rowu w wysokiej trawie... błąd... leże i kwicze...

Kinetyk i Arturowóz ratują mnie z opresji i śmigamy dalej. 
Podczas przejazdu przez góry Adam łapie gumę więc w jednym w miasteczek stajemy na chwilę i zakładzie wulkanizacji...a raczej w zakładzie klejenia opon ;))

ale usługa sie odbyła.... ;))

Wieczorem docieramy do Certeze gdzie śpimy na znanej nam z pierwszego noclegu w Rumunii łące.

piątek 25 VI ( 639 km)

i to by było na tyle.... o 23.30 parkuje LRa pod domem.

jak było?.... dla mnie bomba !
Rumunia to przyjazny, spokojny kraj... czas płynie wolno... ludzie sie uśmiechają....

Pewnie tam jeszcze wrócę...

Pozdrawiam współtowarzyszy i dzięki, że byliście tam ze mną.

a teraz chwilkę odsapnę....

Back To Top