Farerski mikrokosmos

Autorem relacji i zdjęć jest:

Niespokojny duch w trampkach.

Po kilku dniach pracy w Tórshavn, postanowiłam odwiedzić kolejny zakątek Wysp Owczych, tak więc pożyczonym od Ruth samochodem wybrałam się na Vágar, gdzie zaczęła się moja przygoda z Wyspami Owczymi. By tam dojechać ponownie pokonałam podwodny tunel, a następnie objechałam wybrzeże od południowej strony. Widokowa trasa przywiodła mnie do Gásadalur – osady zamieszkałej przez 14 osób, która wydała mi się końcem świata! Zaczęłam się zastanawiać czemu ktokolwiek w ogóle osiada na stałe w takich miejscach, jednak widoki i wewnętrzny spokój, jaki dawała mi otaczająca przyroda, były najlepszą odpowiedzią. Z Gásadalur widać było najbardziej na wschód wysunięty skrawek Wysp Owczych, czyli wyspę Mykines. Na stałe mieszka tam niecałe 10 osób, jednak wielu Farerczyków ma tam domki letniskowe. Od Ruth dowiedziałam się ponadto, że na wyspy – Koltur i Stóra Dímun, są zamieszkane przez jedną rodzinę każda, co wydało mi się już szczytem izolacji!

{jumi[*1]}

W ostatnim tygodniu mojego pobytu Ruth zaproponowała mi, żebym towarzyszyła jej na weselu jej kuzyna Bárðura, który mieszka na położonej najbardziej na południe wyspie Suðuroy. Zgodziłam się bez wahania! Trzygodzinną podróż z Tórshavn na Suðuroy odbyłyśmy promem, mimo że Ruth dała mi do wyboru opcję lotu helikopterem. Ostatecznie jednak zgodnie stwierdziłyśmy, że przy dotychczasowej pogodzie, rejs promem będzie wspaniałym przeżyciem, co ani trochę nie minęło się z rzeczywistością. Suðuroy, jak powiedziała mi Ruth, jest miejscem bardzo specyficznym. Po pierwsze, jest to wyspa najbardziej oddalona od pozostałych. Po drugie, mieszkańcy mówią specyficznym dialektem, a przy tym nie szczędzą sobie soczystych przekleństw, a po trzecie Farerczycy nazywają ją „Małą Danią”, jako że miejscowi traktują Suðuroy poniekąd jako państwo w państwie. Prom przypływał do Tvøroyri, jednak my docelowo jechałyśmy na północ do wioski Hvalba, gdzie notabene znajduje się jedyna na archipelagu kopalnia węgla.

Ślub kuzyna Ruth był dla mnie wspaniałym przeżyciem zarówno duchowym jak i kulturowym, a państwo młodzi wyglądali na bardzo zakochanych! Panna młoda ubrana była w białą elegancką suknię, zaś pan młody, zamiast garnituru, miał na sobie tradycyjny farerski strój narodowy. Z jednej strony w moich oczach wyglądał odrobinkę komicznie, ale z drugiej, urzekło mnie owo przywiązanie do tradycji i taka forma jej przejawu. Na weselu bawiło się mnóstwo gości i przy okazji nasłuchałam się o skomplikowanych koligacjach rodzinnych. Już wcześniej na promie, Ruth opowiedziała mi, że na Wyspach Owczych praktycznie wszyscy są ze sobą spokrewnieni! Otóż kiedy Wyspy Owcze były zasiedlane, znajdowało się tam niewiele ponad 15 rodzin, które mieszały się ze sobą, a ich potomkowie mieszają się ze sobą do dzisiaj. Ogólnie przyjęto zasadę, że dozwolone społecznie są związki z bardzo dalekimi kuzynami, czyli takimi do pięciu pokoleń wstecz, jednak niewielka liczba ludności nie ułatwia dobierania się w pary. Mimo to Farerczycy chętnie się pobierają, a także mają dużo dzieci, zaś przyrost naturalny na Wyspach Owczych jest najwyższy w Skandynawii! Warto dodać, że Farerczycy są narodem niezwykle religijnym, zaś jak na niewielką populację, mogą poszczycić się wyjątkowym zróżnicowanym religijnym. Na wyspach dominują protestanci i baptyści, ale nie brakuje też katolików, zielonoświątkowców, a także przedstawicieli bardziej egzotycznych wyznań,  jak chociażby bahaistów (sic!).

Mój pobyt na Wyspach Owczych powoli dobiegał końca. Pomimo że nad projektem przebiegła pomyślnie, to żal mi było opuszczać to magiczne i niezwykle gościnne miejsce. W każdym razie wiedziałam, że jeszcze tu wrócę – być może nawet na dłużej. Ostatniego dnia, strasznie się rozpadało. Jako że chciałam jeszcze kupić jakieś pamiątki dla rodziny i przyjaciół, przysposobiłam swój zestaw ochronny – parasol i kalosze, po czym udałam się w drogę do SMS’a. Po drodze, ludzie patrzyli się na mnie jakoś dziwnie, a większość z nich uśmiechała się dobrotliwie. Poczułam się trochę nieswojo, jednak w obliczu uciążliwego drobnego deszczu, nie przejęłam się zanadto reakcją przechodniów. Dopiero wieczorem, gdy Ruth odwoziła mnie na lotnisko, opowiedziałam o napotkanych przeze mnie w centrum Farerczykach, którzy dziwnie reagowali na mój widok. Ruth zaśmiała się tylko i powiedziała:

- Uśmiechali się, bo wiedzieli, że jesteś cudzoziemką!

- Skąd wiedzieli? – zdziwiłam się.

- Jak to skąd? – parsknęła Ruth, po czym dodała – Przecież żaden prawdziwy Farerczyk nigdy nie nosi ze sobą parasola!

Back To Top