Wycieczka
Kanada
1 dzień (26.06.2011- niedziela): Podróż rozpoczęliśmy wcześnie rano z Toronto, kierując się na wschód. Cel: zwiedzić stolicę Kanady- Ottawę. Po przejechaniu kilkuset kilometrów psuje nam się GPS, a bez niego to tak jak bez ręki przy tak napiętym programie. Dojeżdżamy do Ottawy i pierwszy nasz zakup: nowy GPS, tym razem „Garmin”, którego doskonale znam z Polski. Później zwiedzanie: budynki Parlamentu i jego otoczenia, Kanał Rideau, Mennica, Galeria Narodowa, Chateau Laurier- wszystko na nogach, gdyż wszędzie jest bardzo blisko. W rejonie Parlamentu demonstracje Sudańczyków o prawa kobiet i Chińczyków o prawa człowieka. Przy budynku Parlamentu stoi samochód z polską rejestracją: KASIA. Miły akcent polskości. Po południu kierujemy się w stronę Montrealu. Po zameldowaniu się na campingu sieci KOA, wyruszamy na wieczorno- nocne zwiedzanie starego miasta – Vieux Montreal. Wspaniała atmosfera. W pobliżu najbardziej znany cyrk świata Circus Soleil. Niestety oglądamy go tylko z zewnątrz, podobnie jak kościół Notre- Dame- de- Bonsecour. W godzinach nocnych idziemy spać na polu namiotowym sieci KOA .
{jumi[*1]}
2 dzień (27.06.2011- poniedziałek): Od rana ciąg dalszy zwiedzania Montrealu: park Mont Royal z którego roztacza się przepiękna panorama na całe miasto. Sam park jest przepiękny- ludzie uprawiają jogging, policja jeździ na koniach, poza tym czasie naszego pobytu kręcono film: aktorzy przebrani w stroje z czasów wojny. Idziemy do pobliskiego Oratorium Św. Józefa, a następnie jedziemy do dzielnicy, gdzie znajduje się Stadion Olimpijski. Z wieży nad stadionem, na którą wjeżdża się windą widać miasto, i rzekę Św. Wawrzyńca. W pobliżu znajduje się Biodome i Ogród Botaniczny, które sobie jednak odpuszczamy. Następnie jedziemy w stronę wodospadu Montmorency- najwyższego w Kanadzie (Niagara jest szersza i piękniejsza, ale niższa). Na szczęście jest tam wagonikowa kolej linowa, która zawozi nas w pobliże kładki przełożonej nad samym wodospadem. Do samochodu schodzimy schodami, po których biegają ludzie w tą i z powrotem (w Ameryce bardzo popularne, ze względu na zbawienne właściwości dla serca). Kierujemy się w stronę Quebec City (które wcześniej mijaliśmy), zwiedzając po drodze Bazylikę Św. Anny z Beaupre. Quebec City zwiedzamy późnym wieczorem i nocą- wybrzeże portowe, hotel Fronterac. Miasto jest przepiękne, a restauracje czynne do późna. Lasagne i piwko smakują jak nigdy. Śpimy w campingu sieci KOA.
3 dzień (28.06.2011- wtorek): Po dwóch intensywnych dniach czeka nas dłuższa podróż. Jedziemy do prowincji nadatlantyckiej: Nowy Brunszwik. Przekraczając granicę prowincji przestawiamy zegarek o 1 godzinę i zaopatrujemy się w informacje turystyczne w biurze turystycznym. Po drodze zwiedzamy najdłuższy kryty most na świecie w Hartland (specjalność tych rejonów). Planujemy nocleg w okolicach Hopewell Cape. Po drodze GPS wywiódł nas na jakieś bezdroża, gdzie zobaczyliśmy tradycyjne kanadyjskie domki oraz obejrzeliśmy, co mieli do zaoferowania miejscowi- wystawiali tzw. garage sale. Garage sale to forma wyprzedaży różnych niepotrzebnych rzeczy znajdujących się w domu i wystawianych na podwórzu, bardzo popularna w Kanadzie i USA. Późnym popołudniem docieramy na miejsce: pola namiotowego „Family Camping Panderosa”- tam ucztujemy (whisky- symbolicznie, polska grochówka).
4 dzień (29.06.2011- środa): Budzimy się wcześniej. O 5:30 wyjeżdżamy w stronę Prince Edward Island- prowincji słynnej z powieści „Ania z Zielonego Wzgórza” i wjeżdżamy na Confederation Bridge (Most Konfederacji) liczący 13 km długości i 65 filarów na wysokości 66 metrów. Wrażenie niesamowite. Po drugiej stronie mostu na wyspie Prince Edward Island kupujemy pamiątki i wracamy. Niestety, w drodze powrotnej trzeba uiścić opłatę za przejazd: 44$- co za zdzierstwo J. Śpieszymy się by być przed południem z powrotem, w Hopewell Cape, gdyż w pobliskim Hopewell Rocks chcemy zaobserwować przypływ. To tu pływy są największe i sięgają około 20 metrów wysokości. Jest to zasługa tak uformowanej Zatoki Fundy, nad którą się znajdowaliśmy. Po obejrzeniu przypływu i zrobieniu zdjęć, idziemy na przepysznego lobstera, czyli homara, gdyż to tutaj jest światowa stolica homarów. Jadłem go po raz pierwszy w życiu, był wielki, pyszny i używało się do niego specjalnych sztućców (patyczki do wyjadania, cążki do łamania itp.). Obsługa była przemiła i nauczyła nas jak jeść lobsterka. Ten obiad to bardzo miły gest mojej siostry, gdyż to ona fundowała, a rachunek wyniósł ponad 100$ (50$ na osobę). Restauracja też była jedyna w swoim rodzaju- musieliśmy czekać 5 minut na miejsca przy oknie, a stąd widok wspaniały: podczas posiłku następował odpływ i na obszarze, gdzie było morze, nagle zaczynała pojawiać się wyspa. Po południu wróciliśmy do Hopewell Rocks, gdzie trwał odpływ. To co zobaczyliśmy było niesamowite. Mogliśmy swobodnie chodzić po dnie oceanu !!! Przepiękne widowisko, choć dno miejscami bardzo błotniste. Po zrobieniu zdjęć jedziemy w stronę St. Johns. Śpimy w namiocie w „Rockwood Camp” w St. Johns.