Ameryka Północna. Część 4. Bahamy i USA: Floryda- część południowa.

Autorem relacji i zdjęć jest:

 

 

Czas iść na rejs. Do portu zawinął statek z poprzedniego rejsu i widać, że ludzie są strasznie zmęczeni upałem. Teraz już wiem, że dobrze zrobiliśmy wybierając wieczorny rejs. Na statku jest oczywiście bufet, a także największa jego atrakcja: przeszklone dno, z którego wszystko widać, co się dzieje pod wodą. Docierając do rafy możemy ją oglądać zarówno z pokładu statku jak i wewnątrz kabiny. Wielobarwne ryby, pływające żółwie i feeria barw rafy są wspaniałe. Po dość długim pobycie w morzu wracamy w stronę lądu. Zaczyna zachodzić słońce. Załoga rozdaje wszystkim kieliszki szampana. Zachody słońca na Key West są bardzo popularne. Kiedyś czytałem w przewodniku, że tu mogą mieć kolor zielony. Ja oczywiście niczego takiego nie zaobserwowałem, co nie zmienia faktu, że jest przepiękny. Po zachodzie docieramy do portu, gdzie zaczyna się wielka impreza. Wzdłuż nabrzeża ludzie się bawią, śpiewają, tańczą. Miasteczko całkowicie zmieniło swoje oblicze. Kolorowe neony rozświetlają całe centrum. Niestety nie możemy tu zostać, bo nie mamy tu noclegu (poza tym ceny są kosmiczne). Kierujemy się na inne wyspy, z nadzieją, że nocleg znajdziemy. GPS wskazuje nam jakiś nocleg, którego w ogóle nie ma. Odbijamy przez to kilka kilometrów w boczne drogi, gdzie napotykamy biegające sarny między drzewami. W końcu udaje nam się znaleźć motel na jednej z wysp- Holiday Inn.

 

{jumi[*1]}

 

19 dzień (14.07.2011- czwartek): Jemy śniadanie w motelu i wyruszamy w stronę Miami. Miasto podzielone jest na dwie części oddzielone od siebie pasem wody, przez które przerzucone są mosty. Jest to bardzo ładne miasto i ma to, czego inne mogą mu pozazdrościć: niepowtarzalną szeroką plażę z białym piaskiem, ciepłym morzem, świetną infrastrukturą turystyczną. W wielkich aglomeracjach to naprawdę rzadkość. Woda jest błękitna i czyściuteńka. Jedyny mankamencik to rzadko pojawiające się- ale jednak- rekiny. Sam oczywiście ich nie widziałem, ale podobno na Florydzie czasami atakują. Po zaparkowaniu samochodu przy plaży (skrzyżowanie 12th i Washington- tylko 5$ za cały dzień), leniuchujemy, bo pogoda jest super. Po kąpieli i opalaniu idziemy się przejść wzdłuż Ocean Dr, gdzie kwitnie życie, jest dużo kafejek i restauracji. Oglądamy także charakterystyczne budowle Miami w stylu art deco. Choć Miami to podobno jedno z mniej bezpiecznych miast ze względu na to, że jest punktem przerzutowym narkotyków z Ameryki Południowej na całe Stany, to dla nas jest to czas relaksu, wypoczynku i odprężenia. Zauważamy, że oglądanie tak wielu atrakcji w tak krótkim czasie podczas naszej wycieczki powoduje, że wszystko nam się zaczyna mylić. Dobrze, że mamy plan, robimy króciutkie notatki i mnóstwo zdjęć. Ostatnie dni były nam bardzo potrzebne, aby odetchnąć, szczególnie po zwiedzaniu wielkich miast na wybrzeżu. Z Miami mamy też najmniej zdjęć, choć wspominamy je jako jeden z najlepszych dni. No, ale cóż. Po wygrzaniu się na słońcu i baaaardzo długim odpoczynku jedziemy dalej. Tym razem wzdłuż zachodniej części półwyspu. Tankując na jednej ze stacji obsługa nie zna angielskiego! Jesteśmy zdziwieni, choć wiemy, że język hiszpański jest tutaj też językiem urzędowym. Pod koniec dnia dojeżdżamy do miejscowości Sarasota, gdzie śpimy w motelu. Zaczynamy już myśleć o drodze powrotnej, ale o tym w kolejnej, ostatniej już części…..

Back To Top