Kierunek: Hiszpania
5.08.2009 (środa): Po opuszczeniu Levanto kierujemy się w stronę Hiszpanii. Mijamy wiele znanych miast nadmorskich, jednak zatrzymujemy się jedynie na stacjach paliw. Pierwotny pomysł zwiedzenia Monako zarzucamy, bo chcielibyśmy dotrzeć przed nocą w okolice Barcelony. Tak też się staje- szukamy noclegu na wybrzeżu Costa Brava. Niestety, nigdzie nie ma wolnych miejsc. Razem z nami jeżdżą Francuzi, z którymi się spotykamy w kolejnych polach namiotowych, pytając o miejsce. Prawie zdesperowani wybłagaliśmy (a właściwie moja siostra) miejsce na jednym z kempingów. Spotkało nas przy tym podwójne szczęście. Po pierwsze to oczywiście to, że mieliśmy nocleg. Po drugie, był to kemping tylko dla rodzin z tego rejonu, zamknięty dla osób z zewnątrz. Nagle poczuliśmy się jak w jednej wielkiej rodzinie. Namiot, który początkowo ustawiliśmy tyłem do ścieżki, szybko odwróciliśmy wejściem w stronę pozostałych domków przy dróżce (namiot mieliśmy chyba tylko my, reszta była w domkach). Grupa dzieci od razu do nas podbiegła i zaczęła zadawać mnóstwo pytań. Jedno przed drugim popisywało się znajomością angielskiego- było to bardzo śmieszne, ale także miłe. Po chwili rozmawialiśmy również z innymi osobami, także dorosłymi. Tej atmosfery chyba nigdy nie zapomnę. Wszyscy byliśmy jedną wielką rodziną. Wspólne przygotowywanie posiłków, mnóstwo biegających dzieci- to tu poznałem południowy temperament i to, jak ważna w życiu jest rodzina, szczególnie dla tych ludzi. W krajach północy, w tym w Polsce, nie doświadczysz tej wylewności, którą oni wręcz emanują. Jest to też nie do pomyślenia na ogólnodostępnych kempingach, choć było ich w okolicy wiele. Przyjeżdżając tam późnym wieczorem „załapaliśmy” się na to, co najlepsze, bo to właśnie wtedy budzi się w nich życie i trwa do nocy (w przeciwieństwie do dnia, kiedy jest gorąco i nic się nie chce).
6.08.2009 (czwartek): Po pożegnaniu z tymi wspaniałymi ludźmi, jedziemy zwiedzać Barcelonę. W mieście tym byłem już wcześniej (kilka lat temu), więc część atrakcji już widziałem (m.in. koncert fontann, miasteczko olimpijskie, stadion FC Barcelony- Camp Nou, główną ulicę Las Ramblas wraz z zabytkami wokół niej i portem). Kierujemy się więc do wizytówki miasta: katedry Gaudiego Sagrada Familia. Choć tam już byłem, to warto tam być powtórnie. Na nogach idziemy do kolejnych budowli Gaudiego: Casa Mila, Casa Battlo, a także Casa Lleo Morera projektu Lluisa Domenecha i Montanera. Przemieszczając się z miejsca na miejsce doświadczyliśmy pewnej przygody. Pewien mężczyzna nas zatrzymał pytając o jakieś miejsce w Barcelonie. Po bardzo krótkiej chwili, podeszło do nas dwóch innych mężczyzn, przedstawiając się za tajną policję wymachując jakimś świstkiem. Zażądali od nas pokazania banknotów, gdyż podejrzewają nas o posiadanie fałszywych euro, a mężczyznę, który do nas zagadał właśnie śledzili, gdyż jest podejrzany w sprawie. Bardzo szybka dynamika wydarzeń spowodowała, że na chwilę zaniemówiłem, ale jednocześnie coś mi podpowiadało, że coś tu nie gra. Zacząłem zachowywać się więc książkowo. Pokazałem dowód osobisty (nie paszport, choć go miałem), a także 2x20 euro, które miałem w kieszeni (w schowku przy pasku miałem całą kasę). Siostra też zachowała się profesjonalnie- powiedziała, że ma przy sobie tylko 20 euro, a paszport i pieniądze zostawiła w samochodzie na parkingu strzeżonym. Oni zobaczyli te nasze banknoty, obejrzeli mój dowód, zdziwili się, że jesteśmy z Polski i puścili wolno coś tam jeszcze tłumacząc. Później zastanawialiśmy się czy byli to prawdziwi policjanci czy oszuści, ale wszystko wskazywało na to, że to drugie. Pewnie polowali na bogatszych turystów, a dla 60 euro i naszemu zgłoszeniu na prawdziwej policji, nie opłacono im się pewnie ryzykować. Z naszego punktu widzenia w takiej sytuacji (gdybyśmy nawet byli pewni tego, że są to oszuści) lepiej dać te 60 euro i uratować życie i zdrowie. Tym bardziej, że byli to mężczyźni bardzo dobrze zbudowani, nie wiedzieliśmy czy mają jakąś broń, a wokół nas- o dziwo!- nagle nie było w ogóle ludzi. Choć mieliśmy zamiar zgłosić to wydarzenie na posterunku, daliśmy jednak spokój, bo pewnie bylibyśmy tam z kilka godzin. Od tej pory naszych policjantów- przebierańców określamy z siostrą jako Janosiki- bo biednych nie łupią. Po tej przygodzie i zwiedzeniu zabytków jedziemy do Parku Guell. Znajduje się on na wzniesieniu górującym nad Barceloną. Rozciąga się z niego widok na całe miasto. W parku znajduje się wiele budowli Gaudiego, które wraz z roślinnością tworzą wspaniały kompleks. To jedno z bardziej ulubionych miejsc mieszkańców- wiemy o tym od naszych przyjaciół z kempingu. Odbywa się tam też wiele imprez kulturalnych. My widzieliśmy pokaz mody, było też kilku muzyków. Po obejrzeniu całego parku, jedziemy w stronę klasztoru Montserrat. Niestety, spóźniamy się o kilka minut, gdyż ostatni wagonik prowadzący na szczyt, gdzie wybudowano klasztor, niedawno odjechał. No trudno, widzimy jego zarysy z dolnej stacji kolejki linowej. Śpimy na kempingu, który wskazał nam GPS.
Zdjęcia: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=214
7.08.2009 (piątek): Po złożeniu namiotu i porannej toalecie kierujemy się w stronę antycznej Tarragony. To piękne miasto miałem przyjemność zwiedzać kilka lat temu, ale nie wyobrażam sobie bym mógł je teraz pominąć i nie pokazać go siostrze. Jest to jedno z najlepiej zachowanych miast z okresu panowania Rzymian. Chodząc wśród rzymskich budowli można się poczuć jak mieszkańcy tamtego okresu. Znajduje się tam też świetnie zachowany amfiteatr. Z Balco del Mediterrani rozciąga się przepiękny widok na port, plażę i Morze Śródziemne. Przy okazji chcemy wymienić dolary kanadyjskie, które przywiozła siostra, na euro. Jedynym takim miejscem jest kasyno w hotelu Imperial Tarraco, górujące nad plażą. Oczywiście nie możemy pominąć kąpieli morskiej (zawsze czuję się po niej jak nowo narodzony i pełen sił, nawet wtedy gdy dzień jest wyczerpujący). Drugą część dnia poświęcamy na podróż na południe Hiszpanii. Śpimy na kempingu „Armanello” w Benidorm, mieście, w którym Julio Iglesias (ojciec Enrique Iglesiasa) rozpoczął światową karierę w branży muzycznej.