Samochodem przez Europę. Część 3

Autorem relacji i zdjęć jest:

10.08.2009 (poniedziałek): Cel na dzisiaj: Afryka, a konkretnie hiszpański kawałek, znajdujący się po przeciwnej stronie Cieśniny Gibraltarskiej- Ceuta. O tym jednak pisałem w odrębnej relacji: http://globmania.pl/wyprawy/afryka/110-maroko/226-ceuta-hiszpanski-kawalek-afryki ,zdjęcia: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=181

 

11.08.2009 (wtorek): Z kempingu w La Linea udajemy się do Kadyksu. Jest to piękne miasto z bardzo bogatą historią. Dojazd jest też bardzo ciekawy- mosty i wokół duże obszary morskie, gdyż miasto leży na półwyspie i otoczone jest wodą. Zatrzymujemy się na podziemnym parkingu w samym centrum miasta: na Plazy de San Antonio. Celowo błądzimy wśród śródmiejskich kamieniczek, by poczuć atmosferę miasta. Zatrzymujemy się na chwilę wytchnienia w restauracji, by zjeść typowe hiszpańskie danie: jest to przepyszna paella. Wracamy do samochodu i kierujemy się na najgorętszego miejsca na kontynencie europejskim: Sewilli. Miasto to dzierży rekord najwyższej zanotowanej temperatury na naszym kontynencie. Zbliżając się do Sewilli trochę się wystraszyłem, bo samochód zaczął się dziwnie zachowywać. Przy hamowaniu bardzo szarpał i coś działo się w tym czasie z kołami. Myśl zepsutego samochodu w tym miejscu była bardzo niemiła, gdyż znajdowaliśmy się prawie w najdalej oddalonym miejscu od naszej ojczyzny. No trudno, ile przejedziemy to przejedziemy. Czyżby mój poczciwy staruszek już się rozlatywał? Nie wspominam nawet o niedogodnościach, o których sobie zdawaliśmy sprawę- jechaliśmy z otwartymi oknami, bo niestety klimy też nie mam, a upał niesamowity. Do Sewilli jakoś jednak dojechaliśmy. Miasto jest piękne i posiada wiele zabytków. Kierujemy się do Alcazar. To część miasta powstała w czasach muzułmańskich wraz z pięknym pałacem i ogrodami. Troszkę przypomina Alhambrę, jest jednak mniej okazałe. Następnie kierujemy się do katedry Santa Maria de la Sedes, jednak nie zdążyliśmy załapać się na zwiedzanie. Chodzimy więc po centrum, oglądając sklepy, zabytkowe budowle i pomniki. Oglądamy Giraldę- pierwowzór budowli komunistycznych, w tym naszego Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Podobieństwo jest dość duże. Nad ulicami rozwieszone są dachy z materiału chroniące przed słońcem. W szybach reklamowych widać piękne stroje tancerek flamenco- hiszpańskiego tańca. Mnie jednak cały czas nurtuje myśl o samochodzie. To powód, dla którego jesteśmy w mieście krócej niż zamierzałem. Po drodze widzimy jeszcze słynną wieżę Torre del Oro przy rzece Gwadalkiwir. Jedziemy w stronę granicy z Portugalią. Staram się jak najmniej hamować. Na granicy znajduje się most, przy którym widnieje tablica informująca o zmianie kraju. Przestawiamy też czas o jedną godzinę- w Portugalii obowiązuje czas Greenwich (jest w tej samej strefie, co Wielka Brytania). Na noc zatrzymujemy się na kempingu nad Oceanem Atlantyckim w rejonie Faro. Spotykamy tam Polkę, która wypoczywa na wczasach w pobliskim hotelu. Porozmawialiśmy z nią chwilę i dowiadujemy się o wszystkim, co się tutaj dzieje. Większość informacji jest i tak dla nas bezużyteczna, gdyż rano przecież wyjeżdżamy w stronę Lizbony. Zdjęcia z Sewilli i Kadyksu: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=192

 

12.08.2009 (środa): Jedziemy do stolicy Portugalii- Lizbony. Problemy z hamulcami już minęły. Podejrzewam, że przyczyną mogła być wysoka temperatura i tarcze hamulcowe mogły się nieco poodginać, co potencjalnie było bardzo niebezpieczne. Na wybrzeżu jest jednak trochę chłodniej. O Lizbonie, do której docieramy przed południem pisałem już w mojej relacji: http://globmania.pl/wyprawy/europa/67-portugalia/190-lizbona-okno-na-swiat . Po całodniowym zwiedzaniu miasta jedziemy na kemping Guincho koło Cascais, znajdujący się nad Oceanem Atlantyckim. Tam się kąpiemy. Woda w oceanie jest dużo chłodniejsza niż w Morzu Śródziemnym, a fale dużo wyższe. Przy skalistym wybrzeżu, które tam występuje są wręcz niebezpieczne. Oglądamy zachód słońca i idziemy spać. Zdjęcia z Lizbony: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=249

 

13.08.2009 (czwartek): Rano udajemy się do pobliskiego Cabo da Roca, czyli Przylądka Roca- najbardziej wysuniętego miejsca na zachód w Europie. Ten skalisty cypel przywitał nas dziwnym zjawiskiem atmosferycznym. Znad Atlantyku napływała na nas mgła, która nagle znikała. Statki, które tam przepływały wyłaniały się niczym „Pływający Holender”. Na samym przylądku znajdują się budynki wraz z latarnią morską i tablicami oraz pomnikami informującymi o tym niezwykłym miejscu. Jest tam też wyjątkowa fauna i flora, której gdzieś indziej nie spotkamy. To zasługa tego mikroklimatu. Z kempingu wyjeżdżaliśmy w piękny słoneczny dzień, ale zbliżając się na przylądek zaczęło być coraz chłodniej i mglisto. Po zrobieniu fotek, udajemy się do miasta bliźniaczego Częstochowy (mojego rodzinnego miasta)- Fatimy. Pogoda znów staje się słoneczna i gorąca. Fatima jest dość małym miasteczkiem, żyjącym głównie z pielgrzymów (turystyki). Na głównym placu przed bazyliką jest mnóstwo ludzi, gdyż odbywają się uroczystości związane ze świętem Najświętszej Marii Panny (u nas, tj. w Częstochowie w tym czasie jest największe nasilenie pielgrzymek). Na tablicach ogłoszeń widzimy też terminarz przybycia grup z Polski. Na głównym placu jest pomnik naszego wielkiego rodaka- papieża Jana Pawła II. Cudowna figurka Matki Boskiej Fatimskiej wystawiona jest na widok publiczny w szklanej obudowie. W koronie znajduje się podobno pocisk, którym został raniony nasz Papież podczas zamachu na Placu Św. Piotra w Watykanie. Po obejrzeniu bazyliki i zrobieniu zakupów oraz obmyciu się w „cudownym źródełku” jedziemy w stronę centralnej części Hiszpanii. Po drodze się trochę gubimy (a właściwie nasz GPS), próbując znaleźć stację LPG, gdyż wiemy, że w Hiszpanii z tankowaniem gazu są kłopoty. Rozmawiamy z Portugalczykami, którzy są bardzo mili i próbują nam wskazać właściwą drogę. Było to bardzo ciekawe przeżycie- oni „ni w ząb nie rozumieli nas- próbowaliśmy po angielsku, rosyjsku i polsku”, oni do nas po portugalsku i pojedyncze słowa po hiszpańsku (tego się domyślaliśmy). W końcu za tłumacza posłużył GPS, którego przestawiłem na portugalski i wskazywałem mapę. Przekraczamy granicę w jakimś mało znanym miejscu i jedziemy jak najdalej się da, dopóki nas nie zastanie noc. Po ciemku docieramy do kempingu, gdzieś przed Madrytem i Toledo. Był to też jeden z fajniejszych kempingów. Może nie taki jak pod Barceloną, ale też tam byli sami Hiszpanie i swojska atmosfera. W głównym budynku telewizja, bar i inne rozrywki. Po wypiciu piwka idziemy spać. Zdjęcia z Przylądka Roca: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=150

Back To Top