Męska wyprawa w Beskid Sądecki

Autorem relacji i zdjęć jest:

Podróż pociągiem była niecodzienna, ponieważ zazwyczaj nie jeździ się z Gorzowa w góry przez Warszawę… cóż, PKP zawsze lubiło zaskakiwać. Dojeżdżamy do Rytra i około godziny 16 rozpoczynamy wędrowanie. Pomimo wcześniejszych obaw, w połowie lutego jest mnóstwo śniegu, żałujemy że nie mamy rakiet. Do schroniska Cyrla docieramy chwilę po zachodzie słońca. Tyle się nasłuchaliśmy o jakości jedzenia w tym schronisku, że zamawiamy z Agatą szarlotkę i sernik- rzeczywiście pyszne.

Przy zakwaterowaniu dowiadujemy się przykrej rzeczy- ten deszcz, który tak utrudniał nam pobyt w górach na początku lipca, to był ostatni deszcz w Beskidach. Później padał już tylko śnieg, ale ziemia była na kamień zamarznięta i skutkiem tego jest… brak wody! Przez tydzień będziemy korzystać tylko z wody rozpuszczanej ze śniegu, w  wyjątkowych przypadkach dziewczyny mogą dostać trochę czystej wody do mycia (to pierwsza oznaka traktowania nas jak księżniczki), bo trzeba oszczędzać wodę do gotowania jedzenia.

Kolejnym objawem faworyzowania kobiet jest to, że wszyscy faceci śpią w jednym pokoju na materacach, natomiast my dziewczyny, dostajemy własny dwuosobowy pokój z łożem małżeńskim i dzięki temu spędzamy najzimniejszą noc w naszym życiu (nie miał nam kto grzać oddechem…).

Na śniadanie jemy (jeszcze świeży) chleb i najedzeni wyruszamy w dalszą drogę. Przechodzimy przez bajkowo ośnieżone lasy, piękne polany, rozkoszujemy się widokami (ja sama uznaję, że kocham góry zimą jeszcze bardziej niż latem- buty mniej obcierają, nie ma błota, mniej się męczę), trochę zbaczamy ze szlaku na nartostradę, ale szybko się odnajdujemy i docieramy do Schroniska na Hali Łabowskiej na pyszny żurek. Schronisko jest pięknie odremontowane, w pokojach jest czyściutko i- co najważniejsze- ciepło. Gramy w karty, aż gaśnie światło, a nawet trochę dłużej, po czym kładziemy się spać (my z Agatką wciąż w dwójce), zasypianie umilają nam podpici sąsiedzi, którzy słuchają Skaldów z komórki, co jakiś czas śpiewając wraz z zespołem :).

Kolejny poranek przynosi załamanie pogody, zaczyna niesamowicie wiać i sypać śnieg (a my wciąż nie mamy rakiet!). Jesteśmy twardzi i się nie poddajemy, ale wbrew pozorom wędruje się naprawdę dobrze. Kominiarka ratuje twarz, szczęściarze ze stuptutami przecierają szlak i wszyscy sobie radzimy. Ten dzień przynosi najbardziej mroczne widoki do tej pory, śnieg zacina, w lesie jest ciemno, bardzo klimatyczne wędrowanie.

Wreszcie docieramy do Bacówki nad Wierchomlą, gdzie my (maturzyści) dostajemy miejsce w zielonym domku, reszta grupy nocuje w schronisku. Mimo spania „na wygnaniu” jest nam ciepło, kominek wspaniale grzeje, a my z Agatą tradycyjnie śpimy na dwuosobowej kanapie. Kolejnego dnia idziemy na spacer- zakupy, część ekipy idzie na narty, reszta po prostu rekreacyjnie brodzi w śniegu. Ten spacer wieczorem zamienia się w walkę o każdy krok, zaczyna wiać jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia, a my wkopaliśmy się w drogę prowadzącą przez ośnieżone łąki. Okropieństwo. Wreszcie docieramy do schroniska, gdzie nie gardzimy ciepłym bigosem/ kotletem i grzańcem. Tego wieczoru do późna śpiewamy i gramy, mi się podobało, wydaje się że właścicielom też, bo postawili nam dodatkowy dzbanek grzańca gratis ;)

Nadchodzi dzień powrotu. Wybieramy zejście z gór drogą asfaltową (przysypaną śniegiem do połowy łydki), ponieważ szlaku nie da się przejść na nogach. Droga jest piękna, ośnieżone świerki po raz kolejny tworzą bajkową atmosferę. Po drodze na stację kolejową zachodzimy do źródełka, napić się prawdziwej mineralnej wody (śmierdzącej siarkowodorem, ale za to bardzo zdrowej ;) ). I tak żegnamy się z górami, mamy jeszcze tylko jeden postój na pięknym, odremontowanym dworcu w Tarnowie i czas powracać. Było wspaniale :).

Back To Top