Najwyższy szczyt Afryki - Kilimandżaro

Autorem relacji i zdjęć jest:

Niepoprawna optymistka, która wierzy, że marzenia się spełniają - trzeba tylko tego mocno chcieć. Całe życie w podróży - w dzieciństwie tylko palcem po mapie i w marzeniach, teraz planuje jedną podróż za drugą... i realizuje plan.
Na szczyt szli z nami tylko przewodnik i jego pomocnik, reszta została w obozie i czekała na nasz powrót. Było bardzo ciemno, tylko migające światełka latarek w oddali. Droga była stroma, ciężko było też oddychać, ale dawaliśmy rade. Musieliśmy co chwilę przystawać, żeby wziąć głębszy oddech. Niestety Adam musiał spasować, miał poważne problemy z oddychaniem – przegrał walkę z chorobą wysokościową. Zostałam sama z przewodnikiem i powoli ruszyliśmy do przodu. Po drodze spotykaliśmy wiele osób, które schodziły w dół – nie było im dane dotrzeć do celu. W ciemnościach ciężko było cokolwiek dojrzeć, dlatego skupiałam się tylko na tym żeby iść. Czasami musiałam przystanąć, nabrać powietrza i  napić się wody. Mój przewodnik był w bardzo dobrej kondycji, nie widziałam ani nuty zmęczenia na jego twarzy, nie miał on również problemów z oddychaniem – widocznie lata wprawy uodporniają człowieka. Był on dla mnie duża podporą, podtrzymywał mnie na duchu i starał się wspierać. Dopadły mnie nieprzyjemne wymioty i musiałam przystawać co kilka kroków. Miałam wrażenie, że te 6 godzin wspinaczki nigdy się nie skończy.

O godzinie 04:30 dotarliśmy na pierwszy szczyt Stella Point (5745m), tam widziałam, że wiele osób już rezygnowało. Natomiast we mnie wróciły siły i ruszyliśmy dalej. Do szczytu pozostało jakieś 2 godziny, było coraz zimniej, ale droga była płaska i łatwa  wpokonaniu. O samym wschodzie słońca 06:30 dotarłam do celu. Zdobyłam najwyższy szczyt Afryki – Kilimandżaro 5895m. Zostało nam kilka metrów do znaku, który jest głównym punktem szczytu. Przystanęłam i zwymiotowałam. Była tak zimno, że nawet baterie w aparacie nie chciały działać. Widok dokoła był naprawdę piękny. Wysokie lodowce wystawały dokoła szczytu - o wschodzie słońca można zobaczyć tylko tam!
Spędziliśmy tam może 20 min i trzeba było zejść.

 

Schodziliśmy inna trasą, dużo łatwiejszą. Praktycznie połowa drogi to zjeżdżanie po żwirze w dół. Zajęło nam to jakieś 4 godziny. W obozie pozwolono mi na 2 godziny snu i musieliśmy jak najszybciej schodzić w dół. Schodziło już się dużo przyjemniej i szybciej. Po drodze robiliśmy krótkie przystanki na wymioty, jednak z każdym krokiem czuliśmy się lepiej. Ostatni nocleg był w Mweka Camp (3100 m).

Ostatni dzień był dniem wręczania napiwków. Nasza drużyna wyśpiewała piosenkę i zatańczyła dla nas, po czym ustawili się w szeregu i czekali na swoje wynagrodzenie. Podziękowaliśmy im i wręczyliśmy pieniądze. Chyba byli zadowoleni, my byliśmy na pewno.

 Zapraszam do galerii zdjęć:

http://www.globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=50

http://www.globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=226

 

Back To Top