W Balatonfenyves odnaleźliśmy swój maleńki, otoczony kwiatami domek. Jednak najciekawsze było zobaczyć reakcję naszych gospodarzy na wysypujące się z auta dzieci – byli przerażeni. Lecz po trzech dniach pani Maria przyniosła nam ciasto i w łamanym rosyjski poinformowała, że takiej rodziny jeszcze nie widziała i że jesteśmy bardzo miłymi gośćmi. Takie sytuacje powtarzały się kilkakrotnie, dzieci dostawały lody, albo owoce z przydomowego ogrodu i stale były obsypywane komplementami.
Balaton okazał się cudowny, niezbyt głęboka, ciepła woda – raj dla wszystkich i nawet z możliwością łowienia ryb (zdjęcie nr2). Tylko Franek przez pierwsze dni bał się wody (dla niego nie była płytka) – co rozwiązaliśmy w prosty sposób. Zabieraliśmy ze sobą nad jezioro dużą miskę, napełnialiśmy ją wodą i mały miał własny Balaton (zdjęcie nr 3 )
Oprócz plażowania znaleźliśmy też inne atrakcje. Dzieci zachwycały się pobytem w malajskiej wiosce ( zdjęcie 4 ), wyprawą do parku rozrywki w Budapeszcie (zdjęcie 5), a starszym spodobało się muzeum tortur - na szczęście ja z młodszymi tam nie weszłam.
{jumi[*1]}
Przeżyliśmy także trudne momenty np. gdy po całym dniu pobytu na słońcu wróciliśmy do nagrzanego do niemożliwości samochodu ten nie chciał zapalić. Błyskawiczna decyzja, dzielimy się na dwie grupy: ja z młodszymi idę na lody, mąż ze starszymi szukają mechanika. Nie wiem w jaki sposób mój mąż porozumiał się z mówiącym jedynie po węgiersku mechanikiem, ale ten błyskawicznie znalazł przyczynę problemu, naprawił, a na dodatek nie chciał pieniędzy.
Innego dnia Franek wysoko zagorączkował i bardzo wymiotował, nasi gospodarze wytłumaczyli nam, że w miasteczku obok jest pogotowie i że musimy poprosić o pomoc „gerekorvos” tj. pediatrę. Szóstka dzieci została sama w domu, a ja z mężem i chorym Franiem pojechaliśmy do lekarza. W izbie przyjęć powiedziałam „gerekorvos” z tak pięknym akcentem, że przyjmująca pani natychmiast wygłosiła do mnie długą przemowę – tyle, że po węgiersku. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jesteśmy obcokrajowcami i powtórzyła wszystko po angielsku. Otrzymaliśmy serdeczną pomoc, a choroba okazała się zatruciem pokarmowym. Po powrocie do domu zastaliśmy wszystkie dzieci grzecznie się bawiące, już w piżamach, a na stole czekała na nas kolacja.
Po co to wszystko piszę? Bo to były naprawdę wymarzone wakacje. Mimo, że nasza codzienność bywa różna , kłócimy się, jesteśmy bałaganiarzami i każdy „ciągnie w swoją stronę” to w czasie wspólnych wakacji, gdy mieliśmy dla siebie dużo czasu okazało się, że jesteśmy zgraną rodziną i że możemy na siebie liczyć. To było ważne i cudowne odkrycie, dające siłę na kolejny rok. A w tym roku? W tym roku wybieramy się do Chorwacji. To trasa 1500 km- już się cieszę i boję.