Czasem w Afryce pada deszcz - MAROCCO 2011

Autorem relacji i zdjęć jest:

Normalny facet z wadami i zaletami. Miłośnik zwiedzania i poznawania świata samochodem terenowym. Off-road to całe moje życie.

Wtorek – 12.IV
Firma Technoland4x4 pod Paryżem jest w posiadaniu turbiny do trzysety!!! Tak donosi Vertix grzebiący w Polsce w przepastnych czeluściach internetu... Coghen potwierdza! Uruchamiamy nasz kontakt francuskojęzyczny i dokonujemy zakupu. Gość z Technolandu po wysłuchaniu opowieści stwierdza że nie czeka na potwierdzenie wpłaty tylko od razu wysyła turbo wraz z kolektorem by było mniej roboty.

{jumi[*1]}

Środa – 13.IV
O godz. 11.oo pod szlaban campingu podjeżdża kurier !!! Jest turbina !!!

Składam wszystko w 40 minut do kupy, uzupełniam olej i odpalam maszynę. Jest działanie !

Kierunek Algeciras – 1300 km.

Ok. 4.oo padamy spać na trzy godziny... do Algeciras pozostało ok. 180 km.

Czwartek – 14.IV

Port w Algeciras.

Stawiamy samochody na kawałku bocznej drogi i Olaf z dziewczynami lecą po bilety na prom. Ja zostaję. Wartownik.

Oczywiście za kilku chwilach napatoczył się patrol policji portowej... czyżby tu nie wolno parkować. Mundurowy zagaduje do mnie... ton wyraźnie pytający... ja uśmiechając się szeroko odpowiadam w języku którym władam najlepiej czyli po polsku: MOJA PIWNICA JEST PEŁNA WĘGORZY... i uśmiecham się od ucha do ucha. Parkują za mną, ale nie wysiadają... Widzę wracającą resztę ekipy. Wsiadamy i wtaczamy się na terminal.

W kolejce wypisujemy kartki graniczne potrzebne na przejściu z Marokiem.

Prom odpływa za... 15 minut. Normalnie cud.

Po niecałej godzinie koła naszych samochodów dotykają ziemi Afrykańskiego kontynentu. Ceuta.

Bez zbędnych ceregieli ruszamy na przejście graniczne. Zamieszanie jak zawsze w afryce, ale jak zawsze w afryce znajduje się „majfrend" który na 5 euro pokazuje i objaśnia.

Po jakiejś godzinie wjeżdżamy do Maroka.

Pierwszy przystanek – Tetouan – bankomat. Stacja benzynowa... paliwa do pełna... i decydujemy się na pierwszy nocleg gnać do Chefchaouen'u. Zmęczeniu dobijamy na miejsce, ale decydujemy się na spacer po medynie. Urocze, zatłoczone niebieskie uliczki. Pierwszy tadżin w knajpie dla lokalesów i obowiązkowa zielona herbata z miętą.

Witaj Maroko!

Piątek – 15.IV
Wstajemy wyspani.
Zaglądam pod maskę i stwierdzam „niebyt" małego paska klinowego. Zatarta rolka po prostu spaliła pasek w ferworze walki. Nie ma to nie ma... Trudno. Pakujemy się i jedziemy leniwie, podziwiając widoki i krajobrazy gór Rif w kierunku Meknesu.
W Volubilis odbijamy nieco w prawo z drogi by zobaczyć ruiny miasta rzymskiego w okresu cesarstwa. Fajne... fajne...
Generalnie naszym celem jest południe... Erg Chebbi... ale nie spieszymy się bo i po co... w końcu wakacje.
Na ostrych podjazdach w południowym upale mam małe kłopoty z chłodzeniem silnika. I chyba wiem dlaczego... mój błąd, a taka droga nie wybacza błędów... Ostatnia impreza błotna u Piotra...
Znajdujemy przepiękne miejsce na nocleg na brzegu jeziora de Sidi-Ali na wysokości 2100 m.n.p.m. i rozkładamy się obozem.
Sprawdzam chłodnicę... zapaćkana. Trza umyć. I nagle nachodzi mnie myśl... Klimy nie używam od początku posiadania LR'a, pasek i tak się zmielił, gazu prawie nie ma, filtra nigdy nie ruszyłem... a chłodnica klimy tylko zasłania chłodnicę główną... więc dlaczego się jej nie pozbyć ?... a gdzie to zrobić jak nie na biwaku w afryce... hyhyhy...
I tak też stało. Po ok dwóch godzinach wystrugałem (dosłownie – piłą do drewna) z chłodnicy klimy piękną ramkę z wentylatorami. Zwarcie czujnika klimy pozwala na ich włączenie przyciskiem z klimy w kabinie. Problem chłodzenia zniknął bezpowrotnie...

Back To Top