niedziela, Kwi 2025
Czasem w Afryce pada deszcz - MAROCCO 2011

Autorem relacji i zdjęć jest:

Normalny facet z wadami i zaletami. Miłośnik zwiedzania i poznawania świata samochodem terenowym. Off-road to całe moje życie.

Sobota – 16.IV
Budzą mnie ptaki witające dzień nad jeziorem de Sidi-Ali. Śniadanie z widokiem na jezioro i ruszmy na południe. Kierunek miasto Erraschida.
Zapasy się kończą więc odwiedzamy targ spożywczy, a przy okazji „wciągamy" tadżin w knajpie lokalesów. I kulamy dalej w kierunku miasteczka Erfoud. Tam decydujemy się na wpisanie w GPS'a namiaru wydm Erg Chebbi i skręcamy z drogi na azymut... Sahara.
Pustynia wita nas burzą piaskową która powstała nagle i szybko przybiera na sile. W pewnym momencie atakując wydmę jesteśmy zmuszeni zatrzymać się na jej szczycie, bo stromizna zjazdu w tych warunkach jest zbyt ryzykowna. Chcę wysiąść sprawdzić możliwości i wiatr wyrywa mi drzwi z ręki z takim impetem że wyginają się w drugą stronę... Naprawiam defekt na szybko z buta ale ślad zostanie... co tam... zawracamy i bierzemy wydmę z prawej.
GPS robi swoją robotę i warunkach widoczności ok. 15 metrów docieramy na Erg. Wybieramy pierwszą z brzegu berberyjską kazbę i wbijamy się do środka. Jest tu jednakowych kilka.
Po krótkiej naradzie decydujemy się na zostanie na noc i dogadujemy się z „bossem" – wysokim berberem wiecznie dłubiącym w nosie... hyhyhy... Na kolację pieczone gołębie (całkiem, całkiem... mniam), a skromny pokoik z wszechobecnym zapachem wielbłądziej kupy utulił nas do snu.

{jumi[*1]}

Niedziela – 17.IV
Wybudzeni przez latające wielbłądzie gzy, którym bardzo smakuje biały człowiek, udajemy się na podziwianie wschodu słońca.
Widoku nie da się opisać...
Piękno tego surowego miejsca to coś co musicie zobaczyć sami by zrozumieć, nie da się niczego z sensem napisać.
Zjadamy skromne śniadanie i jedziemy pobawić się w piasku. Wbijamy Landryny w piach na Erg'u i kulamy się w piasku jak dzieciaki.
Plan na dziś jest ambitny. Chcemy ruszyć do Merzougi, a potem dalej do Taouz by znaleźć „drzwi" do drogi Chrisa Scotta w kierunku Zagory.
Zaczynamy od rajdu po pustyni na azymut do miasta Rissani, by zatankować samochodu i kanistry paliwem i wodą. Tankujemy i gnamy do Taouz.
Biegające w Marzouga i Taouz majfrendy ciągle tylko kręcą głowami gdy odpowiadamy Zagora na pytanie o kierunek podróży... o co im chodzi?... pchamy się na Saharę... azymut i wio...
Po ok. 20 km jazdy przez pustkę i podziwianiu widoków wpadamy na oazę, a w niej na wioskę tubylców. Przystajemy na chwilę otoczeni przez bandę dzieciaków i ciekawskich dorosłych. Wszyscy strasznie podnieceni machają rękami coś usiłując nam wyjaśnić. Postanawiamy się dowiedzieć co jest grane. W tym czasie Dreadowa wkupuje się w łaski dzieciaków cukierkami i smyczami do kluczy... czy oni w ogóle mają klucze ?..
Udaje się nam dogadać i cały misterny plan szlag trafia. Okresowe jezioro i bagno Daya-el-Maider w tym roku jeszcze nie wyschło. Błota jest kilkuset hektarach do pół metra głęboko. Można objechać, ale tylko w prawo bo w lewo Algieria a nastroje graniczne napięte... a w prawo to ok. 150 km objazdu ciężką drogą. Oczywiście drogę do następnej wioski pokarzą... za 600 dirhamów... oczywiście dadzą się potargować... analizujemy mapy i zapasy... sama druga wg planów to ok. 280 km... plus objazd 150 km... razem ok. 430... i nic pewnego... decydujemy się wrócić... trudno... mamy świadomość tego że to ryzykowna zabawa... odpuszczamy.
Najpierw powrót do Taouz a potem pomyślimy co zrobić.
Wracamy po śladach GPS'a... chcąc być nieco cwani chcemy na skos skrócić jeden przejazd. Decydujemy się na przejazd korytem wyschniętej rzeki. Wysiadam z samochodu, sprawdzam piach, twardo, ruszam, myliłem się... po kilkudziesięciu metrach zapadam się siadając na podwoziu... wszelkie próby ruszenia samochodem to jeszcze większa wtopa. Łopatologia i wyschnięte krzaczory na podbudowanie kół... dwie godziny walki w upale Sahary hi-liftem i łopatą. Kosmos...
Wydostajemy się i wracamy na ślad.
Godzinę później widzimy wieże kazby w Taouz.
Analiza mapy i propozycji. Jedziemy do Tineghir by jutro ruszyć do wąwozów Todra i Dades.
Do miasteczka Tineghir docieramy po zmroku, nie kombinując zatrzymujemy się w napotkanym campingu gdzie w uwagi na piach i pył w każdej części ciała załapujemy się na pokoiki z prysznicami. Okazuje się że cena i warunki są po prostu wyśmienite. Poprawia nam to humory po porażce Saharyjskiej. Jest nawet komputer z netem. Udaje się nam wysłać maila do domu. Padamy na pysk, więc po leczniczym drinku walimy się spać.

Back To Top