Budzik miałem nastawiony na siódmą. Czterdzieści cztery minuty później, po skromnym śniadaniu wychodzimy do góry. Podchodzimy kawałek dalej za schronisko, przechodzimy wiszącym mostem przez rzekę i krętą, wąską ścieżką zaczynamy powoli wspinać się do góry. Szlak łatwo odnaleźć, jest dobrze widoczny, przynajmniej na tej wysokości. Jak wszystkie popularne szlaki Norwegii, oznaczony jest czerwoną literą T namalowaną na kamieniach. W ostatnich dniach jest szczególnie widoczny, bo dodatkowo oznaczony tyczkami z czerwoną wstążką. Jutro zaczyna się coroczny bieg na Galdhopiggen, stąd dodatkowe oznaczenia, oraz wielkie tablice z aktualną wysokością n.p.m., rozmieszczone co 100m na szlaku.
{jumi[*1]}
Przez chłodniejszy klimat piętra roślinności są inaczej ułożone niż w naszych polskich górach. Z moich obserwacji wynika, że piętra roślinności przesunięte są o mniej więcej kilometr. Na wysokości 1300m n.p.m. (w Tatrach to jeszcze regiel górny, do 1550m.), tutaj kończy się już wszelka roślinność, łącznie z trawami. Zaczyna się piętro turni wysokogórskich. Razem z tym poziomem ze szlaku znika ziemia, oraz dobrze wydeptana ścieżka i pojawiają się coraz większe ilości kamieni. Idąc do góry, trzeba bardzo uważnie śledzić namalowane litery oznaczające szlak, inaczej bardzo łatwo można go zgubić. Pomimo że okoliczne szczyty wysokością nie przekraczają naszych Tatr, to na tej szerokości geograficznej pokryte są częściowo lodowcami. Tworzy to iście alpejski krajobraz. Z punktów widokowych na szlaku bardzo dobrze widać olbrzymie popękane pola lodowców, które zaczynają się poniżej szczytu. Z prawej strony Styggrebrean, z lewej Svellnosbrean. Doskonale widać duże, ciemne szczeliny lodowe, odsłaniające się coraz bardziej spod topniejącego śniegu. Niektóre szerokie nawet na kilkanaście metrów.
Na wysokości 1600m przechodzimy przez pierwsze pola śniegowe, topniejące o tej porze roku w bardzo szybkim tempie. Pod kamieniami cały czas słychać szemrzący strumień, co jakiś czas wydostający się na powierzchnie. Razem z dalszym wzrostem wysokości zmienia się też teren. Zanika wszelka, nawet drobna roślinność, a kamienie po których idziemy robią się coraz większe. Mało stromy teren przybiera teraz bardziej na nachyleniu i szerokie pole zmienia się w wąską kamienistą grań prowadzącą na szczyt, ale niestety jeszcze nie Galdhopiggena. Myśląc zupełnie, że to już niemal koniec wchodzimy zaledwie na Svellnose 2272m n.p.m. i dopiero stąd widać najwyższy szczyt Norwegii, oraz daleką drogę jaka jeszcze nas czeka.
Schodzimy w dół na przełęcz pomiędzy Svellose oraz Keilhaus topp (2355m n.p.m.), okrężną drogą mijamy ostatnie, strome pola śniegowe i już tylko ostatnie podejście dzieli nas od …małej knajpy pod szczytem. Pierwsze zapiski o schronie w tym miejscu pochodzą z 1888r. Kilkakrotnie niszczony przez huragany, w końcu odbudowany z kamienia w 1975r. funkcjonuje do dziś. Nie udziela noclegów ale serwuje posiłki. Po prawie czterech godzinach od wyjścia o 11:36 zasiadamy w „Knut Voles hytte” przy stoliku pod oknem. Spodziewając się szybkiej wycieczki niestety nie zabrałem ze sobą żadnego prowiantu, a zrobiłem się już dość głodny. Przeglądam cennik powieszony na ścianie ale cena herbaty (25zł) i małego hot-doga (60zł) sprawiła, że wcale nie odczuwam tego głodu tak jak mi się to początkowo wydawało. Po chwili odpoczynku podchodzimy ostatnie parę kroków na szczyt i wspólnie robimy sobie zdjęcie na najwyższym szczycie Norwegii i Europy Północnej – 2469m n.p.m. Widoki mamy wspaniałe i gdzie tylko okiem sięgnąć nie ma żadnego wyższego punktu. Jedynie na zachodzie widać ciemną, skalną, przysłanianą co chwilę przez chmury posturę Glittertind, nasz jutrzejszy cel. Spod kamieni poniżej wierzchołka zagarniam do plecaka trochę mokrego śniegu, na dole schłodzimy sobie w nim zwycięskie piwo. W sumie droga na górę to 6,22km. Droga na dół zajmuje już tylko dwie godziny i o 14:30 jesteśmy na dole.
Wieczorem udajemy się z tyłu schroniska, gdzie są ogólnie dostępne łazienki z ciepłą wodą oraz prysznicami. Niestety tej ostatniej przyjemności strzeże automat na monety odblokowujący w kabinie ciepłą wodę. Chwilę się zastanawiam jaką monetę tu wrzucić. Na metalowej skrzynce poza światełkami nie ma absolutnie nic napisane, a idealnie pasującą jest tylko moneta 20NOK(10zł). Trochę szkoda mi wrzucać w ciemno 10zł, więc ostatecznie najpierw nalałem sobie ciepłej wody z kranu do butelki i dopiero potem poszedłem z nią do kabiny, 1,5l musiało wystarczyć na umycie. Jutro muszę koniecznie w recepcji zapytać o cenę tej przyjemności.