Nie mogłem wobec tego przepuścić okazji jakim był wyjazd w to miejsce. I to jaki wyjazd! Zacznę jednak od tego, że zgodę na pobyt w tym miejscu wydał sam Minister Obrony Narodowej Rosji (ich odpowiednik). Jak wobec tego się tam znalazłem? Otóż co roku jacht-club z Kaliningradu organizuje regaty Kruzenszterna (Kruzensztern to ten olbrzymi żaglowiec, który gościł niedawno w Szczecinie na zlocie żaglowców świata) na trasie Bałtijsk- Gdynia- Bałtijsk. W tym roku Kruzenszterna jednak nie było, a w jego miejsce zaproszono słynny polski żaglowiec "Zawisza Czarny". Czerwiec to miesiąc egzaminów na uczelniach, więc nie było dużego problemu z zaokrętowaniem się na ten piękny jacht. Jako członek załogi dostałem więc oficjalne zaproszenie i wszystkie formalności związane z uczestnictwem przebiegły w miarę gładko (prócz tego, że wizę otrzymałem 1 dzień przed wypłynięciem). Oczywiście największą atrakcją był sam rejs, choć miejsce do którego płynęliśmy też działało na wyobraźnię. Wypłynęliśmy z Gdyni po południu, pełniąc na zmianę wachty. O znajomości rzemiosła żeglarskiego nie będę pisać, wspomnę jedynie, że jestem żeglarzem i na pewno było mi nieco łatwiej. Magiczne słowa jak: szkentla, sztafok, bryfok czy bomkliwer nie dla wszystkich są jasne. Noc była przepiękna więc zamiast w swojej koi (łóżku) leżałem na pokładzie owinięty w śpiwór. Następnego dnia wpłynęliśmy do Bałtijska. Mnóstwo okrętów wojennych, w tym charakterystyczne poduszkowce. Podczas odprawy służby celne przejrzały naszą łajbę, podbili nam paszporty i legalnie mogliśmy zejść na ląd. Bałtijsk to bardzo czyste, spokojne miasteczko. Znajduje się tu muzeum floty bałtyckiej, latarnia morska, dworzec kolejowy a także osiedla mieszkaniowe i dużo terenów wojskowych, w tym wielki plac defilad. Są oczywiście liczne pomniki: Piotra Wielkiego, Lenina, żołnierzy z czasów II wojny światowej i inne. Sklepy dość dobrze zaopatrzone a ludzie mili. W związku z tym, że niewiele osób z zagranicy tu zagląda, chyba wszyscy wiedzieli o naszym pobycie. Niestety nie mogliśmy przepłynąć promem na drugą stronę miasteczka, gdzie znajduje się poniemieckie lotnisko i stare hangary. Poza tym nie mieliśmy ograniczeń w poruszaniu się. "Zawisza Czarny" stał przy głównym nabrzeżu i został udostępniony dla zwiedzających. Następnego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę do największego miasta w całym Obwodzie Kaliningradzkim, czyli do Kaliningradu.
Szczerze mówiąc miasto wywarło na mnie bardzo dobre wrażenie. Z niektórych relacji słyszałem, że to relikt jeszcze z czasów radzieckich. Nic z tych rzeczy. Na ulicach dużo zachodnich samochodów, wiele zabytków odnowionych i utrzymanych w dobrej kondycji. Jedynie blokowiska czasami psują krajobraz. Tak naprawdę to chyba tylko szare wieżowce o wyjątkowo brzydkim wyglądzie przypominają stare czasy. Reszta niczym nie odbiega od polskich miast. W sklepach kupić można w zasadzie wszystko- to tylko kwestia pieniędzy. Kaliningrad podczas wojny był prawie cały zniszczony ( w przeciwieństwie do Bałtijska) i dawne zabytki zostały wybudowane na nowo pięknie się prezentując. Warto zobaczyć Muzeum Bursztynu. To w Obwodzie Kaliningradzkim wydobywa się go najwięcej, gdyż znajduje się tam olbrzymia kopalnia. W samym Kaliningradzie warto obejrzeć też port z okrętami do zwiedzania, stare nabrzeże, tzw. rybacką wioskę oraz ratusz. Stare- nowe kościoły katolickie zostały przekształcone w sale koncertowe. Miejscem kultu religijnego jest wielka, biała cerkiew w centrum miasta ze złotymi kopułami. I oczywiście ludzie- otwarci, mili, chętnie służący pomocą. Nie wspomnę o pięknych kobietach- Rosjankach, Słowiankach, których nie dopadła jeszcze nadwaga i otyłość bardziej widoczna choćby u nas (a co dopiero w Ameryce!).
W trakcie powrotu do Bałtijska nie miałem nic sprawdzane, więc nie wiem, czy nadal jest to strefa zamknięta czy nie? W każdym bądź razie wachta przypadła mi na godziny nocne gdzie pilnowałem wejścia na żaglowiec. Co pewien czas podjeżdżał jakiś samochód stał jakąś chwilę po czym odjeżdżał. Dość dziwne. W kolejnym dniu było uroczyste rozpoczęcie regat na nabrzeżu, prezentacja nagród i oficjalne przemowy. Przy okazji odbył się festyn na którym mogliśmy porozmawiać z miejscowymi żołnierzami. Z ich relacji wynika, że służba już jest krótsza niż dawniej i trzeba wiele wysiłku w szkolenie żółtodziobów. Na placu defilad codziennie rano odbywają się ćwiczenia sprawnościowe, a przy każdym ćwiczeniu żołnierze wydają głośne okrzyki. Zakończenie regat odbyło się następnego dnia, a "Zawisza Czarny" wraz z motorówką sędziowską ustawił się w linii mety na otwartych wodach w pobliżu linii brzegowej. W związku z tym, że czekaliśmy na kotwicy na kolejne jachty, mieliśmy dużo czasu na kąpiel w morzu, podziwianie krajobrazów z bocianiego gniazda i inne rzeczy. Choć wcześniej o tym nie wspominałem, ale wyjazd był udany przede wszystkim ze względu na wspaniałych ludzi, którzy ze mną płynęli. Jest to szczególnie ważne na żaglowcach, gdzie przebywa się ze sobą 24h na dobę przez wiele dni. Jeszcze raz potwierdza się porzekadło: nie ważne gdzie, ważne z kim. W tym przypadku było "i z kim i gdzie". W drodze powrotnej do Gdyni trochę bujało i grzmiało, ale choroby morskiej chyba nikt nie odnotował. No i oczywiście podziękowania dla stałej załogi: kapitana, zastępcy, bosmana, maszynisty, kucharza....