Autostopem na Woodstock

Autorem relacji i zdjęć jest:

29.07.2010 w południe wyruszyłam z łotewskiego miasta Daugavpils w stronę Kostrzyna nad Odrą, gdzie miał się odbyć festywal muzyczny „Przystanek Woodstock”. Zostałam tam zaproszona przez ówczas niedawno poznanego couchsurfera Grzesia, którego dwa razy gościłam u siebie w mieście, podczas jego wyprawy do krajów bałtyckich.

Porzuciłam swoje obowiązki i po raz pierwszy wyruszyłam samotnie autostopem za granicę. Ze sobą, oprócz rzeczy osobistych takich jak śpiwór i karimata, miałam jeszcze 10 złotych, parówki, chleb, suchary i wodę. Pierwszym samochódem zostałam podwieziona prawie do granicy łotewsko-litewskiej. Najbardziej powodzenia życzyła mi pasażerka-emerytka podekscytowana moją wyprawą.

Przy granicy zabrał mnie Litwin TIRem i podwiózł do Uteny. Wytłumaczył, że mam przejść 3 km przez miasto, żeby się wydostać na trasę w stronę Kaunas. Na przystanku autobusowym zrobiłam przerwe na parę parówek. Dostałam sms od najlepszej przyjaciólki, że ta zazdrości mi mojej podróży. Zaczeło troche padać, więc ruszyłam w drogę. Po drodze zauważyłam, że tuż obok droga na prawo kieruje się na Ukmergė – miasto, które znajduje się na trasie do Kaunas. Napisałam na tabliczce nazwę miasta i ignorując poprzednią radę stałam tu. Padało coraz mocniej. Zatrzymał się busik z dwoma Litwinami, którzy wytłumaczyli mi, że tą drogą na Ukmergė już nikt nie jeździ i muszę zawrócić do obwodnicy, czyli miejsca gdzie zostałam poprzednio wysadzona. W tej chwili deszcz zamienił się w ulewę, zaczęła się prawdziwa burza. Schowałam się pod dachem stacji benzynowej, która ledwie chroniła mnie i jeszcze parę osób. Strasznie zmokłam, ale to nie miało większego wpływu na mój pozytywny nastrój. Coś mi mówiło, że wszystko będzie wspaniale.

Następnego stopa łapałam na obwodnicy miasta Utena, tam, gdzie mogłam to zrobić już godzinę temu, ale jechałam tu po raz pierwszy, więc to był jeszcze niezbadany teren. Jezszcze nie wiedziałam, że w tym mieście spędzę więcej czasu jadąc z powrotem.

Zatrzymał się TIR z łotewskim numerem rejestracyjnym, co mnie szczególnie ucieszyło. Kierowca Janis był w drodze do Holandii! W tej chwili wiedziałam, że mogę się nie martwić o nocleg.

W międzyczasie utrzymywałam kontakt z Łotyszem Rychardem, który wyjechał tego samego poranka z Rygi i także kierował się w stronę Kostrzyna. Umówiliśmy się, że w drodzę mamy się spotkać i jechać razem. Nie znałam tego chłopaka, ale poprzedniego wieczoru na forum autostopowiczów postanowiliśmy jechać razem. Później udało mu się zabrać z kierowcą jadącym aż do Anglii. Oboje mnie zabiorą następnego dnia na stacji benzynowej 50 km przed granicą polsko niemiecką.

Mój kierowca Janis był łagodnym, dbającym o mnie jak o własną córkę dziadek. Karmił mnie, pytał czy czegoś nie potrzebuję, chciał mnie dostarczyć jak najbliżej festiwalu. Nalegał na to, żebym korzystała z jego komórki, żeby pisać do oczekującego mnie na Woodstocku Grzesia i do mamy. Powtarzał, że nie da dziewczynie ze swojego kraju zginąć za granicą.


Następny dzień minął głownie na trasie przez Polskę, zatrzymując się na posiłki (których nie brakowało, bo Janis był słusznej tuszy) i śpiąc. Nigdy przedtem nie byłam w zachodniej części Polski dalej niż Łódź. O 18 wieczorem zaczynał się zakaz poruszania się TIRów przez dwie następne godziny, więc musiałam zaczekać na stacji benzynowej na Rycharda i jego Anglika, którzy przyjechali po  20 minutach. Anglik okazał się Czeczeńcem mieszkającym w Anglii od 10 lat. Po całodobowej jeździe on i Rychard dobrze się zgrali. Jechaliśmy razem następne 50 km, ponieważ później mieliśmy skręcać na Słubice i Kostrzyn. Czeczeniec, którego imienia już nie pamiętam, opowiadał, że ma wielki sentyment do Polski, bo mieszkający tu ludzie i jakaś konkretna organizacja w Warszawie, pomogli mu w ucieszce z ojczyzny, gdzie trwała krwawa wojna. On i jego przyjaciel byli ścigani. Wszędzie po drodze byli odbierani jako podejrzani... Najlepiej zapamiętałam fragment jego opowieści o małej dziewczynce, żyjącej najprawdopodobniej na Podlasiu, do której oni zwrócili się po angiesku o pomoc. Pomogła kupić bilety i wsadziła ich do autobusu tłumacząc kierowcy, że to jej znajomi.

{jumi[*1]}

Czeczeniec podkreślił, że podczas tej ucieczki mógł zostać zabity niezliczoną ilość razy. Dlatego teraz pomaga każdemu, kto potrzebuje pomocy. Na pożegnanie zostawił Rychardowi swój telefon i email. Powiedział, że w razie czego znajdzie nam pracę w Birmingham.

Na stacji benzynowej, gdzie nas wysadził, zapytałam jakiegoś kierowcę o drogę do Kostrzyna. Wskazał nam kierunek, po czym ruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na łapanie stopa. Po 5 minutach zabrał nas ten sam człowiek, którego poprzednio pytaliśmy o drogę, bo jechał właśnie w tym samym kierunku. W końcu musieliśmy zostawić samochód 5 km przed Kostrzynem, ponieważ dopiero tam kończyła się kolejka samochodów stojących w korku. Szliśmy półgodziny do miasta witani przez pasażerów samochodów powoli poruszających się do przodu.

W mieście napisałam do Grzesia, że czekamy na niego przy McDonaldzie. Ogólnie sytuacja była kiepska: padała mi bateria, nie mogłam zadzwonić z łotewskiego numeru na polski. Przez jakiś czas nie wiedziałam nawet czy Grzesiek w ogóle w tej chwili przeczytał moje wiadomości. W dodatek Rychard zorientował się, że zgubił komórkę. Podejrzewał, że to się stało przy aucie ostatniego kierowcy, bo tam szybko się przebierał. Więc zostałam przy McDonaldzie w oczekiwaniu Grzesia, który miał tu przyjść z miejsca festiwalu, i Rycharda, który wyruszył z powrotem do najbliższej wsi w poszukiwaniu zgubionej komórki. W ogóle mu się dziwiłam – chłopak miał 17 lat, wyruszył stopem za granicę bez paszportu (który dla Łotyszy jest dowodem osobistym), okłamał mamę, że pojechał na Litwę i miał ze sobą tylko łotewską walutę, którą w końcu i tak nie zamienił na złotówki, bo nie było gdzie.

Przy McDonaldzie zostałam poczęstowana hamburgerem i skorzystałam z komórki kolesia ze Szczecina, żeby zadzwonić do Grzesia, który powiedział, że mnie zabije, bo miejsce festiwalu nie jest blisko centrum miasta i teraz jest w drodze na boso.

W końcu wszyscy pomyślnie spotkaliśmy się i wyruszyliśmy na Przystanek Woodstock. Festywał zrobił na mnie wielkie wrażenie: 50 tysięcy osób z całej Polski i Europy (następnego dnia spotkałam znajomego z rodzimego Daugavpils), duży teren, liczne sceny o różnych gatunkach (niestety nie dotarłam do folkowej, na której najbardziej mi zależało), ludzie o szalonych pomysłach i oczywiście hasło festiwalu, które tu sprawdzało się jak najbardziej - Muzyka, pokój, wolność!

Delektowaliśmy się klimatem i festiwalem przez kolejne dwa dni. W poniedziałek brudni i zmęczeni musieliśmy myśleć o powrocie. Był poniedziałek, po upalnych dniach zaczęło padać. Większość już pojechała porannym pociągiem. Zostało nas czworo: ja, Grzesiek, Łotysz Rychard i znajomy Grzesia Gumek. Innej opcji jak autostop nie było. Przed podróżą zrobiliśmy zakupy i postanowiliśmy urządzić porządne śniadanie. Pytanie – gdzie? Wszystkie suche miejsca pod dachami sklepów i innych budynków były zajęte przez innych woodstockowiczów, w dodatku mocno padało. Wpadłam na pomysł, że możemy się ukryć w jednej z licznych klatek schodowych najbliższych bloków mieszkalnych.

Obawialiśmy się, że zostaniemy wyproszeni jako niechciani goście zakłócający spokój (chociaż zachowaliśmy się bardzo cicho). Jak na złość mieszkańcy jedni po drugich zaczęli wychodzić z mieszkań lub wracać do domu. Lecz zostaliśmy przyjęci jak ich właśni goście! Starszy mężczyzna przyniósł nam z piwnicy dwa słoiki słonych ogórków, kobieta z drugiego piętra zrobiła nam kawę, a babcia z parteru przyniosła każdemu po dwóch kawałkach ciasta. To było niesamowite doświadczenie ludzkiej dobroci.


O 14 po południu nastąpił czas na wyruszenie w drogę. Grzesiek zaprosił mnie i Łotysza do swojego domu w Białej Podlaskiej, więc postanowiliśmy podzielić się na pary autostopowiczów: ja i Grzesiek jako drużyna numer 1 i Rychard z Gumkiem- numer 2. Gumek też pochodził z Białej Podlaskiej, w dodatku mówił po angielsku, więc to był sprawiedliwy podział.

{jumi[*1]}

Zostawiliśmy ich na drodzę i ruszyliśmy dalej, żeby oni piersi złapali stopa, ponieważ wiadomo, że dwóch chłopaków będzie miało trudniej niż dziewczyna z chłopakiem. Owszem, oni złapali stopa i minęli nas lecz niedługo wyprzedziliśmy ich naszą pierwszą podwózką. W końcu podróż Kostrzyn nad Odrą – Biała Podlaska / Łotwa chłopakom zajęła 2 dni (Rychard jednak wrócił po drodze na Łotwę). My natomiast osiągneliśmy cel o ósmej rano następnego dnia. Podwoziła nas niezliczona liczba samochodów, łapaliśmy stopa i jechaliśmy przez całą noc, Łódź, Radom, Mińśk Mazowiecki, łapaliśmy stopa w środku miasta (pomyślnie!), kilka razy szukaliśmy miejsca na nocleg lecz rezygnowaliśmy. Ja miałam ochotę się poddać 25 km od Białej, bo już nie mogłam wytrzymać bez snu, ale mój dzielny towarzysz podtrzymywał mnie na duchu.

Nareszcie dotarliśmy do przytulnego domu, brudni i zmęczeni. Zostaliśmy poczęstowani poranną kawą i śniadaniem, wzieliśmy wymarzony prysznić i spaliśmy aż do wieczora.

Następny tydzień spędzony w Białej Podlaskiej okazał się jedną z najlepszych decyzji kiedykolwiek podjętych. Miałam okazję jeszcze lepiej poznać mojego przyjaciela-towarzysza-gospodarza Grzesia, gdzie w końcu narodziło się nowe uczucie – zauroczenie i później miłość.

Najważniejszymi cechami każdej podróży powinny być zaufanie, niewykluczanie ewentualności, przygoda, spontaniczność, niezależność od pieniędzy i chęć poznawania ludzi. Większość ludzi jest gotowa nam pomóc, jeśli podarujemy im swoją uwagę, uśmiech i odrobinę optymizmu.

Back To Top