Przygotowania.
Jest to bardzo ważna część wyjazdu, szczególnie, gdy jedzie się daleko i zdanym się jest na siebie. Najważniejszą rzeczą było przygotowanie mojego, starego już samochodu- Opla Astry Classic 1.4. Zacząłem od przeglądu informując mechanika o moich zamiarach. Okazało się, że muszę wymienić przewody hamulcowe, gdyż były już mocno zużyte, co od razu podnosi koszt wyjazdu, ale zrobić i tak trzeba. Kolejną rzeczą jest zaplanowanie podróży, czyli miejsc, które chciałem zobaczyć. W związku z tym, że chciałem jeździć na gazie LPG, musiałem wyszukać stacji, gdzie go można zatankować- dotyczy to przede wszystkim Hiszpanii, gdzie jest ich naprawdę niewiele. Poza tym należy pamiętać o innych końcówkach do tankowania- są uniwersalne przejściówki na allegro (czasami moja przejściówka, połączona z ich wynalazkiem liczyła kilkadziesiąt centymetrów). Sprawa ubezpieczenia samochodu jest dość prosta, gdyż po wejściu do Unii nie potrzeba nawet „zielonej karty”, ale ja ją na wszelki wypadek miałem. Należy też wziąć ze sobą oryginał zawarcia umowy z ubezpieczycielem. Niezbędną rzeczą jest GPS, który przydaje się przede wszystkim w dużych miastach. Pamiętać należy także o ubezpieczeniu siebie, a także wcześniejszym wykupieniu winiet na autostrady Słowacji i Austrii- w pozostałych krajach płaci się na bramkach lub są bezpłatne (Niemcy). W związku z tym, że wycieczka obejmowała kraje strefy euro, nie musiałem się martwić ile jakiej waluty wziąć (naprawdę jest to ważne, przy zwiedzaniu tylu krajów w krótkim czasie, co doceniliśmy). Na wycieczkę pojechałem z siostrą, wobec czego cały bagażnik i tylne siedzenia przeznaczyliśmy na bagaże (namiot, śpiwory, materace, ubrania, jedzenie, wodę, itp.).
Wycieczka
Kierunek Włochy:
1-2.08.2009r.- (sobota- niedziela):Z Częstochowy, miejsca mojego zamieszkania wyjechaliśmy po południu, z zamiarem dotarcia w rejon Wenecji w godzinach rannych. Na granicy polsko- czeskiej w Cieszynie zatankowaliśmy samochód do pełna (benzynę i LPG) i skierowaliśmy się w stronę słowackiej autostrady biegnącej na południe. W drodze zdany byłem wyłącznie na siebie, gdyż siostra nie potrafi kierować samochodem typu standard (z ręczną zmianą biegów), choć próbowała nim jechać i wzięła nawet kilka lekcji w Polsce. Na marginesie podam, że siostra mieszka w Kanadzie, ma prawo jazdy, ale jazda w Europie i Polsce to inna bajka. Pierwsze tankowanie mieliśmy w Bratysławie, gdzie troszkę pojeździliśmy, gdyż część stacji LPG była pozamykana. Po przekroczeniu granicy słowacko- austriackiej kierujemy się Wiednia, gdzie spędzamy nieco ponad godzinę na zwiedzanie. Na szczęście jest noc i ruch jest mały. Nie mamy też problemu z parkowaniem. Na ulicach prawie sami młodzi ludzie, którzy się bawią w rejonie dyskotek. Część sklepików, głównie gastronomicznych jest otwarta. Po pobieżnym zwiedzaniu jedziemy dalej. Po drodze muszę się zatrzymać na pół godziny drzemki, bo złapał mnie kryzys. O świcie przekraczamy granicę austriacko- włoską. Piękne Dolomity urozmaicają nam drogę. Po kilkunastu kilometrach od granicy jest wreszcie stacja LPG, ponieważ jechałem już na oparach, a w Austrii na autostradzie nic takiego nie ma, a na pewno nie w nocy. Dojeżdżamy do kempingu w pobliżu Wenecji- Fusina. Jest to świetnie zagospodarowany kemping z którego można bezpośrednio dopłynąć do centrum Wenecji tramwajem wodnym. Śpimy tam jednak do około godziny 12:00. W samo południe idziemy zwiedzać miasto. W Wenecji byłem już wcześniej, więc problemu ze zwiedzaniem nie mamy. Oglądamy też całą historyczną zabudowę z wieży stojącej na Placu Św. Marka- kampanili. Kupujemy kilka pamiątek. Niemiłe zaskoczenie- cena za toaletę: 1,50Euro. Późnym wieczorem, zmęczeni i lekko niedospani jedziemy na kemping. Choć życie tam pulsuje (jest nawet dyskoteka) idziemy spać, bo jutro jedziemy w dalszą drogę. Zdjęcia z Wenecji: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=155
3.08.2009r. (poniedziałek): Rano wyruszamy w stronę Werony, miasta Romeo i Julii. Zwiedzamy antyczny teatr (Arena di Verona), zamek Castelvecchio, słynną bramę przy Pizza Bra, a także balkon, skąd wyglądała Julia na swego ukochanego. Miasto jest śliczne i najlepiej jest je zwiedzać pieszo. Następnie kierujemy się w stronę Parku Narodowego CinqueTerre. Zdjęcia z niego widziałem w ilustrowanych albumach i koniecznie musiałem tam zajrzeć. Dojeżdżamy do Levanto, największego w pobliżu miasta, z nadzieją, że znajdziemy nocleg. Niestety, wszystko jest pozajmowane, zarówno na polach kempingowych jak i w hotelach. Po chodzeniu z miejsca na miejsce w poszukiwaniu noclegów na odchodne jeden z pracowników mówi, aby jeszcze zajrzeć do jednego pola namiotowego. Jedziemy tam i okazuje się, że mają jedno miejsce na mały namiocik. Jesteśmy wniebowzięci. Mamy jeszcze czas na kąpiel w morzu i opalanie. Całe przemęczenie mija. Wieczorem spacerujemy urokliwym nadmorskim deptakiem obserwując zachód słońca. Sprawdzamy rozkład jazdy pociągów i godzinę odjazdu porannego w stronę Riomaggiore- miejscowości z której zaczniemy zwiedzać park narodowy w dniu następnym. Zdjęcia z Werony: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=186
4.08.2009 (wtorek): Cinque Terre oznacza dosłownie „pięć wiosek” (obecnie „terre” znaczy ląd, w średniowieczu wioska), w skład których wchodzą niewielkie miasteczka: Riomaggiore, Manarola, Corniglia, Vernazza i Monterosso. Zastanawiałem się, dlaczego o tak pięknym miejscu nie piszą biura turystyczne, wyszukujące przecież wielu atrakcji dla turystów. Teraz już wiem: bez żadnej reklamy, turystów i tak jest mnóstwo, a o znalezieniu miejsca noclegowego już pisałem. Do Cinque Terre najlepiej dojechać pociągiem i wysiąść w jednym z końcowych miasteczek.
{jumi[*1]}
My wysiedliśmy na dworcu w Riomaggiore, najdalej wysuniętej miejscowości od Levanto, by przez cały dzień iść w stronę miejsca zakwaterowania. Przejazd pociągiem też stanowi atrakcję, bo jedziesz większość, dość długiej trasy, w tunelu. Stacja kolejowa w Riomaggiore jest również wydrążona w skale. Po wyjściu należy wykupić bilet wstępu do parku i dalej można już zwiedzać. Turyści, którzy nie mają czasu, a mają pieniądze (czytaj: głównie Niemcy) wykupują rejs statkiem wzdłuż wybrzeża. Uważam to za błąd, gdyż wielu rzeczy się nie zobaczy, a miejsce jest naprawdę „warte zachodu”. Park narodowy to strome wybrzeże, wzdłuż którego biegnie malownicza piesza ścieżka. Pierwsza część ścieżki, między Riomaggiore, a Manarolą to tzw. „ścieżka zakochanych”. Jest to najprostszy odcinek do przebycia, gdyż dróżka jest prosta, betonowa, z ogrodzeniem. Na ogrodzeniu można zobaczyć mnóstwo kłódek- każda z nich symbolizuję zakochaną parę. Jest też specjalna ławeczka dla zakochanych. Przejście wzdłuż całego wybrzeża Parku Narodowego Cinque Terre, podzielone jest na odcinki dla pieszych między miejscowościami o których wspominałem. Polecam jednak przejść całą ścieżkę i poświęcić cały dzień na poznawanie uroków przyrody i ludzkiej kultury. Najtrudniejszy, bo najdłuższy i najmniej zagospodarowany, jest odcinek między Vernazza i Monterosso, jednak i tam warto się przejść. Można oczywiście skończyć swoją wędrówkę w każdych mijanych miejscowościach, gdyż znajdują się tam stacje kolejowe, skąd odjeżdżają pociągi do większych miast. W czasie wędrówki spotkaliśmy grupę Australijczyków, którzy mówili, że przyroda tutaj jest ładniejsza niż u nich. Zdziwiło mnie to trochę, bo wiem, że Australia ma wiele cudów natury. To chyba jest tak, że często nie docenia się miejsca, w którym się mieszka. Zwiedzanie parku jest bardzo przyjemne, bo choć trasa jest długa i doskwiera nam upał, to całe przemęczenie mija, gdy kąpiesz się na jednej z wielu wspaniałych plaż lub urokliwych zatokach. Po takiej kąpieli człowiek nabiera sił od nowa. Wzdłuż ścieżki rosną też winorośla uprawiane na skalistych zboczach. Winogron prosto z drzewa smakuje wyśmienicie (zerwaliśmy za zgodą właściciela, który akurat był w pobliżu). Po całodziennej wędrówce wracamy pociągiem do Levanto. Idziemy od razu spać, bo ogólne zmęczenie jednak jest, poza tym wiem, że kolejny dzień będzie wyjątkowo dla mnie trudny. Zdjęcia z Cinque Terre: http://globmania.pl/galeria?func=viewalbum&aid=187