Inna Europa

Autorem relacji i zdjęć jest:

Tirana.

Podróż do Tirany nie szczędziła wrażeń i stresów. Ekspresówka, po dwa pasy w jedną stronę. Byłoby pięknie, gdyby nie zaskakiwała: jeżdżącymi pod prąd, cofającymi i parkującymi na pasie awaryjnym, a także zjeżdżającymi bez kierunkowskazów i bez patrzenia w lusterka!

Większość aut na albańskich drogach to Mercedesy – od najstarszych po najnowsze modele. Ale motoryzacja ciągle jest w fazie początkowej. W 2002 roku w Albanii było 190 tysięcy samochodów osobowych, co dawało zaledwie 59 pojazdów na 1000 mieszkańców. My doskonale wiemy, że w Polsce takie statystyki wyglądają znaaacznie lepiej. Mimo inwestycji w Albanii transport drogowy i kolejowy jest słabo rozwinięty. Sieć dróg to niecałe 20 tysięcy kilometrów. Dla porównania w ojczyźnie naszych podróżników do 2006 było około 380 tysięcy kilometrów dróg. A tak narzekają…

{jumi[*1]}

Lecz powróćmy do ich rzeczywistości. Trasa do stolicy, jak i wszystkie albańskie szosy, była gęsto usiana na przemian myjniami i różnie wyglądającymi stacjami benzynowymi. Nie był to jednak standard europejski. Stacje jak to stacje – dystrybutory stare, nowe, lub zastępczo, bardziej swojsko… plastikowe butelki z paliwem. A myjnie? Wielkie zbiorniki wypełnione wodą, a do nich przyłączony po prostu wąż ogrodowy.

W końcu Tirana. Największe miasto Albanii z sześćset tysiącami mieszkańców. Nie łatwo ustalić, gdzie w tym wielkim mieście znajdują się ich znajomi. Pomóc próbują pani z kiosku, taksówkarz, przechodnie. Nikt nie wie gdzie jest ulica, o którą pytają. Nikt nie zna angielskiego. Po co najmniej godzinie, wreszcie się udaje. Choć raczej nie po nazwach ulic, a bardziej telefonicznie opisując okolicę. Znowu w komplecie! Na przywitanie, przez całą czwórkę, Tirany – Tirana Birra, a na przegryzkę byrek – bułeczka z nadzieniem do wyboru.

Czas wracać nad morze!

 

Durrës. Po raz drugi…i tak do końca.

Zostało im kilka dni na upragniony relaks. W końcu po to te całe podróże. Nagle wszystko zaczęło się układać, choć nie żałowali wcześniejszych przygód. To, co ich doświadczyło w górach przeklętych i wyludnionych kurortach, pomogło w Durrёs. Docenili i zapamiętali, że Albania w październiku miewa słoneczne dni i że warto. Że są miasta, gdzie plaża jest złocista, a przede wszystkim czysta.

Doszli do wniosku, że dobrze było poznać różne oblicza ich wakacyjnego kraju. Cieszyli się zatem już od samych poranków, śniadaniując na balkonie ich hotelu. Posiłki były proste, ale smakowały jak…niebo w gębie. Niebo to miało zwykle postać białego regionalnego sera, świeżych pomidorów i chrupiącego chleba. Niektórym brakowało tylko gorącej herbaty.

Dni mijały na plażowaniu, spacerach, rowerowaniu na falach, kąpielach… Najgorsze jednak były obiady.
Nie w smaku, lecz w wyborze. Selekcja była przeprowadzana przez męską część wycieczkowiczów
i polegała na wykluczaniu knajp, gdzie piwo było małe i drogie. Dzięki temu zwiedzili (= wchodząc, zerkając w menu i wychodząc) większość restauracyjek na wybrzeżu Durrёs. Niemniej jednak przez cały pobyt stołowali się w jednej, wybierając najczęściej baraninę i duże piwo. Co ciekawe, dziewczyny zawsze były jedynymi kobietami w restauracji, co przyciągało wzrok pozostałych gości do ich stolika.

Pamiętali, że Durrёs oferowało również inne atrakcje w postaci zabytków – takich jak ruiny amfiteatru czy mury miejskie, ale za szybko przyszedł czas na odjazd…

 

Pożegnanie. Z wakacjami.

Nadszedł ostatni dzień, ostatnie pyszne śniadanko, ostatni spacer po plaży. Pożegnali się z krówkami u rzeźnika naprzeciw hotelu (codziennie „świeża” wystawka, sic!). Kiedy zapakowali się już w auto, dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że zdążyli się już poczuć jak u siebie. Tych kilka dni pozwoliło im poznać ten niewielki kraj. Nie dziwiły już ich myjnie samochodowe z podwieszanych beczek. Pracownicy sklepu i restauracji poznawali ich na ulicy i pozdrawiali serdecznie. Przyzwyczaili się nawet do szalonych kierowców łamiących na najdziwniejsze sposoby drogowe przepisy. Naprawdę żal im było odjeżdżać. Albania, z państwa, o którym nie wiedzieli praktycznie nic, stała się miejscem, gdzie czuli się swobodnie.

Zapowiedzieli, że jeszcze kiedyś tu powrócą...

 

A tymczasem droga powrotna również zafundowała im kilka zapadających w pamięć wrażeń. Przemierzali Czarnogórę, jadąc wzdłuż jednego z najgłębszych na świecie kanionów. Nie mogli zatem odpuścić sobie pikniku w tym pięknym, górskim… czarnogórskim krajobrazie. Kulminację pozytywnych emocji, a przede wszystkim adrenaliny, dopełnił wiszący most. Mrożący krew w żyłach spacer zakończył ostatecznie wakacyjne przygody naszej czwórki bohaterów.

 

Dalej tylko śnieżek w Czechach
i przymrozek w Polsce.

Home, sweet home…

Back To Top