Droga na „koniec świata”
Camino de Santiago – Droga Świętego Jakuba to szlak prowadzący do grobu Jakuba Apostoła znajdującego się w mieście pod nazwą Santiago de Composetella w północno-zachodniej Hiszpanii. Szlak ten w 1993 roku został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Pielgrzymi przebywają tę drogę od ponad 1000 lat. Rozpoczyna się w mieścinie zwanej Roncesvalles u stóp Pirenejów, skąd do Santiago jest ponad 700 kilometrów. Ci, którzy dysponują sporą ilością wolnego czasu rozpoczynają podróż na piechotę z własnego domu. Niestety ja do nich nie należę. Tak naprawdę do przyjazdu namówił mnie mój brat, który jest związany z Camino od wielu lat. Wielokrotnie przeszedł tę drogę, a obecnie pracuje w jednym ze schronisk dla pielgrzymów jako hospitalero czyli opiekun schroniska. Wszystkim, którzy do tej pory nie słyszeli nic na temat tego szlaku, pragnę przekazać, by nie kojarzyli Camino z pielgrzymką do Częstochowy, bo to zupełnie coś innego. Nie ma zorganizowanych grup, każdy idzie jak długo chce, zatrzymuje się w jakim tylko chce mieście itd. To indywidualna droga poprzez zapierające często dech w piersiach rejony Hiszpanii. Jednym z niewątpliwych atutów tejże drogi jest to, że spotyka się tam ludzi praktycznie z całego świata. i każdy z nich posiada indywidualny cel, dla którego przemierza tę trasę. Jedni religijny, drudzy turystyczny, niektórzy szukają wrażeń, poznają nowych ludzi, inni po prostu pragną zostać sami ze sobą.
Tak naprawdę rozpocząłem „swoje camino” w miasteczku Villafranca del Bierzo gdzie czekał na mnie mój brat. Do przejścia mieliśmy zaledwie 180 km. Pierwszego dnia drogi wylądowaliśmy w starej liczącej około 1000 lat osadzie zwanej O'cebreiro. Był to mój chrzest bojowy. 15 kilowy plecak, 33 kilometry z czego spora część pod górę. Nie było źle. Przed nami rozpościerał się widok na Galicję. Dodam jeszcze, że każdy peregrino – pielgrzym, otrzymuje (kupuje) tzw. credencial który upoważnia go do noclegów w schroniskach. Cała idea polega na tym, że po drodze zbiera się pieczątki w kościołach, schroniskach i barach. Jedna z nich mocno utwierdziła mnie w przekonaniu, że trafiłem do Galicji. Był na niej wizerunek Panoramixa (Asterix i Obelix) przyrządzającego magiczny napar.
Po zameldowaniu się w schronisku (jedyny nowy budynek w tejże osadzie, na szczęście nie odbiega wyglądem od reszty), udaliśmy się do baru, w którym zamówiliśmy miejscowy specyfik o nazwie ORUJO. To produkowany z wina destylat, który przyrządzony w naturalny sposób miewa ponad 60%. Wiedzeni chęcią obejrzenia całej osady, trafiliśmy do kolejnego baru na kolejną szklaneczkę tego trunku.
W O'cebreiro jak również w całej Galicji dominuje kultura celtycka. Na każdym kroku spotkać można wizerunki czarownic i usłyszeć muzykę celtycką dobiegającą z barów i sklepików z pamiątkami, co ciekawe gorącego flamenco w tej części Hiszpanii trzeba szukać ze świecą.
Następny dzień przywitał nas mglistym porankiem. To tutaj norma, bo przed południem w Galicji raczej zawsze jest mgła, która sprzyja mistycznym legendom i opowieściom. Jedna z nich opisuje tzw Świętą kompanię coś a'la procesję z grzesznych dusz przechadzającą się po mglistych lasach, szukającą swego przewodnika wśród żywych. Tego dnia naszym celem była miejscowość Samos, z olbrzymim XVII wiecznym klasztorem zajmującym większą część miasteczka. Po drodze mijaliśmy kilka wiosek z typowym galicyjskim krajobrazem czyli kamienne domy, budynki, kamienną drogę pamiętającą jeszcze czasy rzymskich rydwanów i mnóstwo ... krów. (Region ten słynie z ich hodowli.). Cały szlak oznaczony jest żółtą strzałką oraz muszlą małża, symbolem św. Jakuba. Zgubić się ciężko, aczkolwiek czasami jednak trzeba zapytać o drogę. I tutaj właśnie spotkałem się ze słynnymi podobno kilometrami gallego, tzn. jeżeli mówią ci, że coś znajduje się np. za trzy kilometry, to masz do przejścia jakieś sześć. Schronisko w Samos mieści się w jednej z sal klasztoru. Kilkadziesiąt miejsc noclegowych, ryciny na murach i łukowatym sklepieniu przedstawiające pory roku, tworzą naprawdę mistyczny klimat. Spotkaliśmy tam trzech młodych Polaków, którzy również zatrzymali się na nocleg. Posiłki spożywało się na zewnątrz na przygotowanych w tym celu stolikach i ławeczkach. Późnym popołudmiem zebrało się na kolacji międzynarodowe towarzystwo: kilku Hiszpanów, Włochów, Węgier, oraz Niemiec. I tak siedząc i ucztując, opowiadaliśmy sobie dowcipy, co wcale nie było prostą sprawą.