Kolejnego dnia dała mi się we znaki moja kostka, która zaczęła puchnąć, ale to również trzeba wziąć pod uwagę i zaopatrzyć się w maści i bandaże. Byle do przodu.
Tradycyjnie mglisty poranek zawsze prowadzi do najbliższego baru na kubek gorącej kawy. W okolicach godziny 7 rano większość lokali już tętni życiem. W powietrzu unosi się zapach porannej kawy, papierosów jak również wina i mocniejszych trunków. Tego dnia mieliśmy do przebycia nieco mniej kilometrów, tak wiec około 15-tej byliśmy już w kolejnej wiosce zatrzymując się tam na nocleg. Od razu wzięliśmy się za pranie naszych ciuchów, by mocno grzejące popołudniowe słońce zdążyło nam je wysuszyć. Reszta dnia, to leniuchowanie, gdyż wioska składała się z kilku gospodarstw, schroniska i baru, tak więc poza barem nie bardzo było się gdzie udać.
Miejscowość do której planowaliśmy dojść następnego dnia nosiła nazwę Melide. Po drodze mijaliśmy położone na wzgórzu miasto Portomarin u stóp którego znajduje się stosunkowo niedawno utworzony zalew. Do miasta prowadzą majestatycznie wyglądające kamienne schody, a w centrum wznosi się średniowieczny kościół przeniesiony kamień po kamieniu z niżej położonego terenu. Po kilku godzinach marszu i walki z bólem stopy dochodzimy wreszcie do wspomnianego Melide. Tutaj znajduje się podobno najsłynniejsza w północno-zachodniej Hiszpanii pulperia w której serwuje się przy ogromnych drewnianych ławach znakomite pulpo czyli ośmiornicę, jeden z galicyjskich przysmaków. Oczywiście udaliśmy się tam na obiad. W sporej i gwarnej sali siedziało mnóstwo ludzi, głównie miejscowych, którzy raczyli się tym daniem, popijając whisky. Zaraz przy wejściu w wielkim kotle na palenisku parzyły się w gorącej wodzie sporej wielkości ośmiornice.
Po przyjęciu zamówienia „szefowa kuchni” wyjęła jedną z nich i krojąc ramiona w kilkucentymetrowe krążki podała je na drewnianej tacy. Muszę stwierdzić, że mimo lekkich obaw zjadłem ze smakiem. Wieczorem usiedliśmy w schronisku do kolacji z wiecznie jedzącymi makaron Włochami. Pamiętam jeszcze pewnego Norwega, który chyba pierwszy raz w życiu otwierał wino. Z gracją chwycił w dwa palce korkociąg i delikatnie dotykając wierzchołka butelki rozpoczął obracać ....butelką. Ku jego zdziwieniu wino się nie otwarło. W końcu się poddał i poprosił o pomoc, oferując kubeczek napitku w zamian.
{jumi[*1]}
Trzy dni jeszcze zajęło nam dotarcie do pierwszego naszego celu, którym było miasto Santiago de compostella, z ogromną romańską katedrą, gdzie znajduje się grób św. Jakuba Większego Apostoła. Szlak prowadził głównie przez niewielkie, niezwykle urokliwe galicyjskie wioski, usytuowane z dala od wielkiej cywilizacji. Ta część Hiszpanii wydaje się tkwić jeszcze w nieco innej epoce. Miejscami nie opuszczało mnie wrażenie że znajduję się na planie filmu „Władca Pierścieni”,głównie za sprawą starych kamiennych budowli, „dzikiego” krajobrazu oraz wszechobecnej mgły. Co krok spotyka się innych peregrino-pielgrzymów, jak i miejscowych. Obowiązkowo pozdrawiamy się wzajemnie okrzykiem buen camino!, co znaczy „dobrej drogi”.
Dzień, w którym mieliśmy dotrzeć do katedry, zaczął się dość wcześnie, bo pobudkę przewidzieliśmy na godzinę 4:30 a nie tak jak zwykle na 6:00. Musieliśmy przejść jeszcze
ok 20 km i zdążyć na 12:00 na Mszę dla pielgrzymów. Odprawiana jest ona każdego dnia.
Katedra znajduje się na placu Plaza del Obradoiro i jest jednym z największych zabytków architektury romańskiej w Hiszpanii, z ogromnymi barokowymi fasadami, powstałymi po rozbudowie obiektu w wieku XVII i XVIII. W krypcie pod ołtarzem znajduje się trumna z ciałem św. Jakuba. Miejsce to było niegdyś jednym z trzech najsłynniejszych miejsc kultu religijnego obok Rzymu i Jerozolimy.
Najbardziej chyba widowiskowym elementem nabożeństwa jest okadzanie wiernych ogromną, zabytkową (mającą ponad 700lat) kadzielnicą – Botafumeiro, zawieszoną na sklepieniu na kilkunastometrowym sznurze. Jej rozbujaniem zajmuje się kilku zakonników, a zasięgiem obejmuje praktycznie całą katedrę. Niegdyś infrastruktura sanitarna szlaku nie była tak rozbudowana jak obecnie, tak wiec gdy pielgrzymi przybyli do katedry, to trzeba było jakoś pozbyć się ich przenikliwego „zapachu”. Stąd podobno imponujące rozmiary i zasięg kadzielnicy. Po nabożeństwie udaliśmy się w poszukiwaniu niezbyt drogiego obiadu. Po drodze spotkaliśmy pewnego Polaka (górala), który od kilku lat jeździ po świecie i zarabia robieniem ulicznych przedstawień, np. puszczaniem baniek mydlanych. Jak widać można i tak.
Uwieńczeniem drogi oprócz wizyty w katedrze jest otrzymanie certyfikatu przebytego Camino de Santiago. W tym celu trzeba pójść do specjalnego biura i przedstawić swój credencial z pieczątkami potwierdzającymi przebytą drogę. Po otrzymaniu tegoż certyfikatu ruszyliśmy na podbój miasta. Jest ono jednym z większych w tej części Hiszpanii i liczy ponad 100 tys. mieszkańców. Wieczorem udaliśmy się na wzgórze nieopodal Santiago o nazwie Monte do gozo, gdzie znajduje się największe schronisko na trasie. Posiada ponad 600 miejsc noclegowych i mieści się w kilkunastu budynkach na dość dużym terenie. Dodam, że wzdłuż całej trasy znajdują się schroniska (albergue) dotowane przez państwo, w których nocleg dla pielgrzymów jest darmowy lub płatny symboliczne 3 euro(w Galicji). Oprócz nich są jeszcze „albergi” prywatne , w których ceny wahają się od 6 do 12euro, a także takie, w których opłata jest dobrowolna. Oprócz schroniska na szczycie tego wzgórza wznosi się pomnik upamiętniający wizytę papieża-pielgrzyma Jan Pawła II w Santiago w 1982 roku.
Naszym kolejnym celem było Finisterre, co dosłownie znaczy „kraniec świata”. Jest to miejsce, które w średniowieczu uważano za najdalej wysunięty skrawek lądu, a dalej
znajdowało się już tylko „Morze ciemności” czyli Atlantyk. Tam wtedy kończył się świat. Oczywiście najdalej wysunięty punkt Europy znajduje się w Portugalii. Podróż na miejsce zajęła nam dwa dni, gdyż ze względu na dość kiepski stan mojej nogi, częściowo musieliśmy korzystać z jazdy „na stopa”. Ostatnie fragmenty drogi prowadzą pomiędzy wzgórzami wzdłuż nieregularnego i miejscami skalistego nabrzeża. Ta poszarpana linia brzegu tworzy przepiękne zatoczki z widokiem na taflę oceanu. Finisterre to także niewielkie miasteczko portowe położone nad jedną z takich zatok.