8 dzień (3.07.2011- niedziela): W nocy budzi nas burza, więc o godzinie 4:00 jesteśmy już na nogach. Po porannej toalecie jedziemy do Doylestown- amerykańskiej Częstochowy. Mamy szczęście, że jest akurat niedziela, bo odbywają się wtedy wszystkie uroczystości. Dowiadujemy się, że jest też obecny ksiądz Rydzyk, którego jednak nie widzimy. Mnóstwo Polonii amerykańskiej i kanadyjskiej, a język polski to tutaj język urzędowy. Siostra spotyka koleżankę z Toronto, która przyjechała tu z pielgrzymką, choć wcale się wcześniej nie umawiały.
{jumi[*1]}
Można powiedzieć, że jest to kawałek Polski na amerykańskiej ziemi. Na pobliskim cmentarzu leży słynny polski malarz Jan Styka, a także wielu innych zasłużonych Polaków. Wielki pomnik polskiego rycerza udekorowany świeżymi kwiatami. Sanktuarium zrobione jest na wzór częstochowskiego: obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i kaplica odgrodzona kratami. W pobliskim budynku znajduje się stołówka, gdzie możemy zjeść tradycyjne polskie dania. Zaopatrujemy się na drogę w polską kiełbasę, sernik, makowiec oraz śliwki w czekoladzie. Wyruszamy w stronę Filadelfii. Przejeżdżamy przez zaniedbane murzyńskie dzielnice, które wieczorem z pewnością nie są bezpieczne. Parkujemy w centrum, gdzie odbywają się przygotowania na jutrzejsze uroczystości (4.07 to największe święto w USA, Dzień Niepodległości). Chcemy obejrzeć słynny Dzwon Wolności (Liberty Bell), jednak bardzo długa kolejka nas zniechęca. Tym bardziej, że można go zobaczyć z zewnątrz, przez szybę. Blisko centrum widzimy wielką polską flagę- to Polsko- Amerykańskie Centrum Kultury. Jedna z ważniejszych ulic to ulica Tadeusza Kościuszki. Miłe. Oglądamy pomniki na cześć bohaterów wojny w Korei i Wietnamie. Jest tam też kilku weteranów i patriotów (sądząc po ubiorach). Spacerując nabrzeżem oglądamy stary statek „Olympia”, okręt podwodny „Becuna” i wielki żaglowiec „Moshulu”. Stwierdzamy, że jeszcze zdążymy zwiedzić Baltimore, więc wsiadamy do samochodu i jedziemy. Okazuje się, że Baltimore to bardzo ładne miasto, szczególnie harbor inner, czyli część portowa. Jak wszędzie przy nabrzeżu można zobaczyć ciekawe okręty: „USCGC Taney”- ostatni okręt, który przetrwał Pearl Harbour i przepiękny żaglowiec „Constellation”. Tu też po raz pierwszy poczułem się nieswojo, gdyż zauważyłem, że jako biały nie stanowię większości. Robi się późno, więc jedziemy na kemping znajdujący się pod Waszyngtonem.
9 dzień (4.07.2011- poniedziałek): Cel: stolica USA- Waszyngton. Rano podjechaliśmy pod Biały Dom. Myślałem, że jest większy, a Barracka Obamy nie zastaliśmy. Zrobiliśmy zakupy w sklepie, w którym są tylko rzeczy związane z prezydentami. Można znaleźć tam prawie wszystko: kurtki, krawaty, koszule, spinki, CD z przemówieniami i mnóstwo innych rzeczy- wszystko oczywiście z podobiznami prezydentów, flagami i symbolami amerykańskimi. Następnie jedziemy w stronę obelisku Waszyngtona z nadzieją, że wjedziemy windą na sam szczyt i obejrzymy panoramę miasta. Niestety, w Dniu Niepodległości, największego święta Amerykanów, wszystkie obiekty państwowe (rządowe) są pozamykane dla turystów. Ale dzięki temu możemy obejrzeć parady z okazji tego święta, a także przygotowania do nich. Robi to naprawdę niesamowite wrażenie. Na olbrzymich polach rozciągających się między pomnikiem Waszyngtona a Kapitolem trwa jedna wielka impreza. Cheerleaderki, prezentacje szkół różnych szczebli w strojach galowych, wszystkie rodzaje wojsk amerykańskich w ubiorach reprezentacyjnych, policja, koncerty i inne atrakcje są naprawdę czymś, co zapada w pamięć. Kapitolu oczywiście też nie możemy zwiedzić. Po kilku godzinach postanawiamy jechać na cmentarz Arlington, gdzie leży między innymi J.F. Kennedy i najwięksi bohaterowie USA, a także znajduje się słynny pomnik amerykańskich żołnierzy. Nie było nam jednak dane tego zobaczyć, bo parkingi wokół cmentarza pozamykane, podobnie jak sam cmentarz. Policja wszystkie auta kieruje na autostradę. Wobec tego gdzie jechać dalej? Trzeba ustawić GPS na nowy cel: jaskinie Luray (Luray Caverns). Ryzykuję: przy znaku zakaz zatrzymywania zatrzymuję się na poboczu, by ustawić GPS, gdyż boję się zjechać w inny zjazd z autostrady. Tyle, co się zatrzymałem, a tu puk, puk w szybę. Policjant w kapeluszu pyta się, co się stało, że się zatrzymaliśmy. I tu sytuacja, która chyba mnie najbardziej zaskoczyła. Siostra jadąca jako pasażer odpowiedziała przez moje okno, że musimy ustawić GPS, bo nie chcemy się zgubić. Co na to policjant? Powiedział ok., myślałem, że samochód się zepsuł i chciałem wam pomóc, szczęśliwej drogi! Wyobrażacie sobie to w Polsce? Nie zamieniłem z nim ani słowa, a byłem kierowcą, nie sprawdził nam żadnych dokumentów, i jeszcze życzył nam szczęśliwej drogi, choć złamałem przepisy. Dla mnie był to szok. W Polsce chyba nigdy tak nie będzie. Po tym jakże miłym doświadczeniu docieramy w rejon jaskini Luray. Jest to jedna z najpiękniejszych jaskiń w Ameryce Północnej i jedna z największych. Jest przepięknie. W pobliżu oglądamy też muzeum samochodów. Kierujemy się na południe do pola namiotowego sieci KOA. Namiot już rozłożony, a siostra wybiega z budynku, gdzie można się umyć i wykąpać. Stwierdza, że się stąd wynosimy. Ale o co chodzi?- pytam. Okazuje się, że jest tam informacja o tym, by nie zostawiać na wierzchu żywności, gdyż na pole namiotowe lubią zaglądać misie. Siostra panicznie boi się niedźwiedzi. Jest to więc nasza pierwsza noc, którą spędziliśmy w motelu. Nocujemy w Wytheville w sieci moteli Days Inn.
10 dzień (5.07.2011- wtorek): Jemy śniadanie w motelu (wliczone w cenę noclegu) i jedziemy obejrzeć Chimney Rock w rejonie parku narodowego Great Smoky. Jest to przepiękna skała, którą po raz pierwszy zobaczyłem na zdjęciu w przewodniku i koniecznie chciałem ją zobaczyć. Wejście na tą wspaniałą skałę jest dość strome, ale warto przebywać w otoczeniu przyrody po kilku dniach spędzonych w wielkich miastach. W centralnej części skały zainstalowana jest olbrzymia amerykańska flaga, która powiewa nad całym regionem. Ze skały tej roztacza się piękny widok na znaczną część tego regionu Appalachów. W pobliżu Chimney Rock znajduje się ścieżka prowadząca do uroczego, otoczonego lasami i wysokiego wodospadu. Po długiej, meczącej, aczkolwiek dającej satysfakcję wycieczce jedziemy do motelu w Atenach (oczywiście amerykańskich).