Chętnie oprowadzają po swoim domostwie, udostępniając wszystkie pomieszczenia – nawet sypialnię. Bidayuh, liczący 8.4% populacji Sarawaku, żyli głównie w otoczeniu rzek Sarawak i Sadong. Budowali swoje siedziby, niczym twierdze, przyklejone do górskich zboczy, w celu ochrony przed atakiem wroga i po to, by mieć dostęp do świeżej wody. Domy Ibanów wyglądają już zupełnie inaczej. Wykonane są z drewnianych pali, których dach pokryty jest liściastą strzechą. Zaproszone do wnętrza, siadamy na macie i rozpoczynamy pogawędkę z seniorem rodu. Siedziba Penan z kolei przypomina bardziej szałas niż solidną chatę. Faktycznie, nasz przewodnik potwierdza to spostrzeżenie – szałasy budowane były zazwyczaj na kilka tygodni lub miesięcy, w bliskim sąsiedztwie drzew sago, podstawowego składnika pożywienia plemienia Penan. Gdy produkty się kończyły, plemię ruszało dalej. W domku poznajemy proces ręcznego robienia plujki – narzędzia używanego podczas polowań. Wydrążony kawałek drewna o odpowiedniej długości, jest następnie poddawany wygładzaniu za pomocą kawałków rattanu. Amunicję stanowią drewniane strzałki zakończone twardym,drewnianym grotem. Penan zatruwają strzały sokiem mlecznym drzew upas- uważanych niegdyś za niosące śmierć nawet tym, którzy przebywali w ich cieniu. Na szczęście nam dano 'plunąć' do tarczy plastikowymi strzałkami. Domy Orang Ulu są najbardziej solidne, postawione z myślą o następnych pokoleniach. Orang Ulu zasłynęli wydobyciem żelaza z kruszcu dostępnego na zamieszkanych przez nich terenach, z którego wykuwali wspaniałe ostrza. Tak powstałe narzędzia używane były do upraw m. in. pól ryżowych (wynalezione przez Orang Ulu systemy irygacyjne aspirowały do miana sztuki). Osiadły tryb życia sprawił, iż konstrukcja domów musiała być trwała i bardzo solidna. Miała bowiem przetrwać długie lata.
{jumi[*1]}
Plemię Melanau uchodzi za jedno z założycieli Sarawaku, a nazwa powstała stosunkowo niedawno. Melanau nazywali siebie a - likou,co znaczyło 'ludzie rzeki'. Zaczynam rozumieć dlaczego ich domy wzniesione są ok. 40 stóp nad ziemią. Są bardzo masywne, ale wejście do środka wiąże się z pokonaniem kilkudziesięciu stopni drewnianej drabiny. W japonkach sprawia nam to nie lada problem. Podczas gdy gospodarze sprawnie pokonują kolejne schodki, my ostrożnie stawiamy kroki, zanim znikniemy w mrocznym wnętrzu.
Dom Malajów także zbudowany jest na palach, a zbliżając się od frontu, przechodzimy przez coś na kształt klatki schodowej. Głośne kroki obwieszczają gospodarzom naszą obecność zanim dotrzemy do werandy, w której czekamy na pozwolenie wejścia do domu. Wychodzi po nas drobna dziewczyna,o szerokim uśmiechu. Wchodzimy do środka. Pierwszym pomieszczeniem jest izba przeznaczona dla mężczyzn, gości oraz na specjalne okazje. Wrażenie robią olbrzymie okna, do samej podłogi, które pozwalają , by wiatr swobodnie krążył pośród siedzących w pomieszczeniu.
Dom Chińczyków wyróżnia się na tle pozostałych – jest bowiem wzniesiony na poziomie ziemi. Podłoga to typowe klepisko, ściany wykonane są z bielonych ścinek drzewnych, dach pokryty liśćmi. Chata podzielona jest na dwie główne części – pokój rodzinny, z kuchnią, jadalnią i salonem oraz sypialnię. Centralnym punktem jest domowy ołtarzyk, ze statuetką lub obrazem boga czczonego przez rodzinę. Unoszący się tu słodkawy zapach drzewa cedrowego i sandałowego, wydobywający się z kadzideł świadczy o tym,że gospodarze należnie oddają hołd bożkowi.
Po przejściu przez gościnne progi każdego z plemion, czeka nas miła niespodzianka. Zostajemy zaproszone do teatru na pokaz tańców plemiennych. Każdy z nich opowiada historię i wydarzenia, które na co dzień towarzyszą mieszkańcom wioski.
Taniec Ibanów ukazuje nadludzką siłę ibańskich wojowników, czego dowodem jest tańczący młodzieniec, trzymający w ustach 20 kilogramowy moździerz.
Bidayuh przedstawiają nam porę żniw, a ich taniec obrazuje prośbę o błogosławieństwo za obfite zbiory.
Reprezentanci plemienia Orang Ulu zabierają nas na polowanie w głąb dżungli. Malajowie przenoszą nas w chwile młodzieńczej radości i beztroski, ich taniec symbolizuje odpoczynek i relaks po ciężkim dniu pracy. Taniec przygotowany przez grupę Chińczyków to,nietrudno się domyślić, taniec lwa. Zwierzę to uchodzi za obrońcę prawa i porządku, symbolizuje pokój, pomyślność i oczywiście siłę i odwagę. W dzisiejszych czasach lew jest najpopularniejszym symbolem podczas Chińskiego Nowego Roku. Czterdziesto minutowe show to ostatni punkt naszej wycieczki po żyjącym muzeum. Żegnamy się ze wszystkimi, dziękując za mile spędzone chwile. Uśmiechnięte twarze mieszkańców,pełne serdeczności i życzliwości, odprowadzają nas do bram.
Wracamy do hostelu z mieszanymi odczuciami. Wizyta w wiosce oczarowała nas, przeniosła w zamierzchłe czasy, pozwoliła nimi oddychać. Z drugiej strony, świadomość rychłego opuszczenia Borneo wprawiała nas w niewesoły nastrój. Po szybkim pakowaniu, wieczorna lampka wina okazała się mieć zbawienny skutek. Rozluźnione ruszyłyśmy na pożegnalny spacer po Kuching. Spacer, podczas którego starałam się jak najdokładniej zapamiętać, podsumować i odtworzyć w głowie te niezwykłe miejsca, które na parę dni stały się moim miejscem na ziemi...
Kasia Kozyra