Krzysztof ze szczęścia dostał ataku śmiechu, położył się na śniegu i dobrą chwilę nie wstawał. Nawet wiatr się na chwilę uspokoił i zwolnił do 30km/h, Rafał starał się to wszystko filmować kamerą. Dziewczyny były bardziej zdziwione niż szczęśliwe, że to jest koniec i dalej nie idziemy, a ja też nie odczułem nawet jakiejś szczególnej euforii czy zadowolenia ze zdobycia długo oczekiwanej góry. Pamiętałem tylko żeby jak najszybciej zrobić wszystkie pomiary. Zrzucić ekran z GPSu ze współrzędnymi na dowód, jeśli baterie na zimnie wytrzymają. Zmierzyć ciśnienie, wiatr, temperaturę, zapisać wszystko, zrobić parę zdjęć całej ekipy i ze względu na warunki jak najszybciej schodzić na dół. Długopis zamarzł, ale jakoś udało mi się odcisnąć na papierze 571hPa odnotowanego ciśnienia. GPS na pierwszą triangulację znalazł sygnał z ośmiu satelit, wysoko na widnokręgu, więc wysokość obliczył mało dokładnie na 4827,4m n.p.m. Warunki nie były sprzyjające, więc nie chciało mi się czekać na lepszy sygnał, ważne, że pozycja była dobra. Aparat rzuciłem na plecak, na śniegu i ustawiłam na samowyzwalacz. 17 lipca 2010r. o godzinie 10:48 rano, jako jedna z trzech ekip tego dnia, zdobyliśmy dach Europy. Jako wyczyn to bardzo dużo, tylko widoczność nam niestety nie dopisała.
{jumi[*1]}
Totalna euforia dopadła mnie później, podczas monotonii schodzenia. Trwałem w niej jeszcze, gdy dotarliśmy do Vallota. Usiadłem tylko opierając głowę na rękach. Nawet mi się nie chciało z nikim gadać, nawet się nie uśmiechałem, ale czułem się w środku totalnie spełniony i szczęśliwy. Tyle miesięcy czytania, planowania, przygotowań, zakupów i nareszcie. Wątpiłem czy uda nam się tego dokonać. Szczególnie, gdy wiatr się nasilał i widoczność też się totalnie załamała. Weszła nas piątka, w sumie jakby nie było z dziewięciu początkowo chętnych osób i z sześciu w naszym zespole. Ogólnie przyjęło się, że Mont Blanc jest prostą górą do zdobycia. Już po przejściu całej tej drogi przyznam, że faktycznie jest to prosta góra, ale jednocześnie może być niebezpieczna i jednak potrafi zmęczyć. Czas podejścia na ten szczyt mnie zaskoczył. Nie sądziłem, że droga na górę zajmie nam (w prawdzie z przerwami) aż prawie siedem godzin. Nie wątpliwy minus to na pewno mgła, choć w drodze na dół, może 100 metrów poniżej szczytu na chwile rozwiało chmury i przez minutę widzieliśmy fragmenty naprawdę ładnego krajobrazu dookoła. Wystarczyło, żeby na dodatkowy dowód sfotografować grań szczytu, którą jeszcze przed chwilą wchodziliśmy. Plusem natomiast jest to, że na szczycie byliśmy sami. Podejście w ciężkich warunkach, niewątpliwie kosztowało, ale mieć dach Europy tylko dla siebie – bezcenne J.
Dziś przy dobrych warunkach, na szczyt dziennie uderzają dziesiątki osób. Dodatkowo brak jakiegokolwiek parku narodowego i uzyskiwania trudnych pozwoleń na wejście, sprawia, że jest ona dostępna niemal dla każdego śmiertelnika. Te atuty powodują, że rok rocznie, hordy turystów ciągną na szczyt. Jednak poza ludźmi jak my, dobrze przygotowanymi, wyposażonymi i planującymi wyjazd dużo wcześniej, idą tutaj też kompletni amatorzy. Ludzie zupełnie bez przygotowania i sprzętu. Według statystyk przeprowadzonych raz przez PGHM (odpowiednik naszego GOPR), tylko połowa tych turystów ma jakiekolwiek pojęcie o górach i sprzęcie, co zresztą dobrze widać po ilości komercyjnych wycieczek z przewodnikiem. Tak jak w polskich Tatrach ciągle nie brakuje turystów w klapkach, tak tutaj nie brakuje ludzi samych pchających się na górę z takim poziomem wiedzy, że nawet mi ich nie szkoda, gdy giną. Pierwszego dnia, gdy byliśmy na kempingu, Rafał z Grześkiem poznali Słowaków. Gdy opuszczali pole przyszli się pytać chłopaków, czy może wiedzą którędy najlepiej wejść na Blanca i czy potrzebne są tam raki? Trudno mi wyrazić słowami, co czułem, gdy usłyszałem, o co pytają. Taką konsternację? Zmieszanie? To ja tu kroję wyprawę tyle czasu, myśląc o niej, planując i czytając, co mi tylko wpadnie w ręce, a Ci przyjechali na hura i „ej …potrzebne raki?”. Choć na dobrą sprawę z pośród wszystkich wcześniejszych relacji, jakie przeczytałem, była też jedna ekipa bez nich. Oczywiście da się to zrobić, ale jak przypomnę sobie te chwilami strome podejścia, to jak lubię ekstremalne doznania, tak nie odważyłbym się wchodzić na tą górę w zwykłych butach. To już bardziej podchodzi pod kategorię głupoty.
Człowiek do gór, szczególnie tych wysokich, powinien mieć pewien szacunek, niektórym brak go nawet dla samego siebie. Jeszcze niedawno, w kurortach otaczających masyw, można było dostać ulotkę ostrzegającą potencjalnych turystów, że góra jest niebezpieczna bez odpowiedniego przygotowania i sprzętu. Nie powstrzymuje to jednak kolejnych fal zdobywców, chcących podbić dach Europy, podczas szybkiej weekendowej wycieczki. Cóż niektórym się to udaje, ale nie wszystkim. Znalazłem informacje, że średnio w sezonie giną tutaj dwie osoby na tydzień, a całkowitą liczbę ofiar szacuje się już na 7-8 tysięcy! Na zdrowy rozsądek, trudno się zgodzić z prawdziwością tak wielkich liczb, nie wiem też czy ktoś monitoruje od początku liczbę ofiar. Jednak dane PGHMu to potwierdzają. Na swojej stronie internetowej publikują statystyki i w samym tylko 2003r. ofiar śmiertelnych w całym masywie było 75 a wszystkich interwencji do wypadków 1421. Jeśli podzielimy to przez 51 tygodni w roku i przyjmiemy nieliniową skalę dla sezonu turystycznego, to te informacje się zgodzą – dwie osoby na tydzień. Łatwo też policzyć, że samych wypadków i interwencji mamy prawie 4 dziennie. Masyw pod tym względem jest bez wątpienia najwyżej w rankingu i paradoksalnie, pomimo swojej prostoty, Mont Blanc jest szczytem, na którym zginęło najwięcej ludzi w historii alpinizmu.
Nam szczęśliwie udało się dokonać wejścia i co najważniejsze zejścia, najtrudniejsze już za nami. Chyba dobre pół godziny spędzamy w schronie, zjadając, kto co jeszcze ma i szczególnie się nie spiesząc. Wracamy też już, jako jeden zespół.
Zakończenie
Bardziej szczegółowe informacje, numery telefonów, adresy, koordynaty GPS, mapy i opisy dróg oraz wiele innych, można znaleźć w pełnej wersji relacji pod adresem: http:
http://www.share.wiktor.boo.pl/Alpy_MB.zip
Pełna galeria zdjęć z wyjazdu dostępna pod adresem:
http://picasaweb.google.com/wiktor.rozmus/MontBlancEXpedition2010#