26 stycznia
7 rano wyjazd do Kambodży. Planowo – kolejne 11h w autobusie.
W praktyce wyszło trochę inaczej. Około 4 godzin do granicy. Tam 1,5h czekania w biurze turystycznym, by Ci którzy załatwienie sobie wizy do Kambodży zostawili właśnie na tę chwilę, skutecznie wydłużając i tak już dość długi proces. Przejście przez granicę (na piechotę!), potem jeszcze kilka okienek w celu, no nie wiem, chyba upewnienia się, że oby na pewno celnicy na granicy się nie pomylili i potwierdzenie tego jeszcze kilkoma pieczątkami. Co w sumie zajęło kolejną godzinę, jak nie lepiej.
Dzień dobry, witamy w Kambodży!
Z Tajlandii do Kambodży przedostawali się handlarze, starzy i starsi, dzieci, młodzież… całymi rodzinami. Na drewnianych, trudno to nazwać nawet wózkami, ciągniętych przez jedną osobę, a popychanych (albo i nie) przez jeszcze kogoś z tyłu, wieźli towar na handel, w ilości takiej, że spokojnie można byłoby załadować nim 3 albo 4 takie wózki. W taki upał wyglądali jakby wykonywali pracę ponad siły, ale na ich twarzach nie było widać smutku, za to ogromne zmęczenie. Chociaż podobno ci ludzie chcę pracować, byle coś robić, byle nie czuć się starym i niepotrzebnym. Tak czy siak, dla mnie i każdego innego europejczyka (który nie jest tak zahartowany w podróżowaniu i przyzwyczajony do widoku biedy) to wyglądało dokładnie jak Witamy w Trzecim Świecie, tu zaprzęgamy ludzi do wozów… Bardzo bolesny widok…
W autokarze, w którym organizatorzy ‘wycieczki’ po raz setny upewnili się, że wszyscy mają bilety, okazało się, że jedzie z nami Polka, która pomieszkuje w Bangkoku, studiuje, pracuje itd. Zanocowała w naszym hotelu, a wieczorem udaliśmy się na wspólny rekonesans Siam Reap. Nie narzekam, ale fajnie jest się czasem odezwać do kogoś innego, aniżeli do osoby, z którą podróżujesz.
27 stycznia
Od rana walczymy z Angko Wat. Zaczęliśmy we trójkę, ale nowopoznana koleżanka wymiękła po 2km jazdy rowerem, twierdząc że jednak zostanie w mieście.
Oczywiście zaczęliśmy od kompleksu Angkor Wat. Bardzo przyjemnie, chociaż szkoda, że świątynia w sporej części pokryta jest zielonymi siatkami wskazującymi na rozległe prace konserwujące.
Z jednej strony to bardzo dobrze, że chłopaki dbają, ale burzy to jednak widowiskowość miejsca. Objechaliśmy kompleks w kilka godzin, by następnie dostać się do ostatniej już w tym dniu, mieszczącej się na niewielkim wzgórzu – miejsce polecane do oglądania zachodów słońca z pięknymi widokami, również na główną świątynię Angkor Wat. Górka poszła gładko, okazało się jednak, że aby dostać się do świątyni na jej szczycie, trzeba pokonać mnóstwo schodów (ja ze schodami i wysokościami jestem na bakier!). Nie byłoby może w tym zbyt dużego problemu, gdyby nie to, że wejście po nich polegało po prostu na wspinaniu się, dosłownie jak po ściance, przytrzymując się kolejnych stopni, które dla utrudnienia były szerokości niecałej dziecięcej stopy, a do tego powykruszane. Jak małe stopy mieli kambodżańscy mnisi?:)
Swoją drogą zachód słońca z tego miejsca był nijaki, żeby nie powiedzieć dupowaty. Do tego ciężko było zrobić choćby jedno zdjęcie przez ścianę ludzi przede mną, a Angor Wat owszem, było widać, hen hen daleko, mocno zminiaturyzowany i po przeciwnej stronie gdzie zachodziło słońce, bez sensu. Schodzić pomagał mi jakiś przemiły francuz widząc moje zrozpaczeni w oczach, że już chyba będę musiała zostać na tej górze albo się z niej rzucić. Nie czekaliśmy na zachód…z dołu to wszystko wyglądało jak małpi gaj!
Przy jakiejś innej świątyni, która przypominała świątynię Inków i chyba jako jedyna na terenie całego kompleksu była pusta, spotkaliśmy parę Polaków. Bardzo fajni ludzie, a ich podróż ma trwać 10 miesięcy. Z nimi też spędziliśmy wieczór.
{jumi[*1]}
28 stycznia
Wschodnia część Angkor.
40km na rowerze.
Ta Phrom – świetna świątynia porośnięta drzewami i oplątana korzeniami.
Nic więcej nie mam dziś do powiedzenia… w zasadzie to po prostu nie mam siły.
29 stycznia
Kambodża w wersji turystycznej zaliczona. Czas na prawdziwą Kambodżę. Wybraliśmy się w tym celu na kolejny rowerowy wypad „na wieś”. Coś wspaniałego zobaczyć prawdziwe życie azjatyckich ludzi i świetny sposób by docenić co się ma.
30-31 stycznia
To wszystko już było... całodniowa podróż z powrotem do Thai, przeprawa przez granicę, Bangkok, KhaoSan Rd.... czas wracać.
Trochę szkoda wyjeżdżać, dużo myśli niepoukładanych, tyle jeszcze chciałoby się zobaczyć…ale to następnym razem.
Teraz czas oczekiwania na najnowszej wydanie Lonely Planet – India… :-)