Sobota 18 VIII
Magda
Budzimy się przed południem i równo o 12 wylogowujemy się z hostelu, jak przykazuje regulamin.
Trzy godziny później, sprawnie przekroczywszy unijną granicę, docieramy nad Balaton.
Instalujemy się na campingu pomiędzy Balatonelle a Balatonszemes. Zachwyca nas węgierski cennik i organizacja. Jest tanio i wszystko perfekcyjnie zaplanowane. Dostajemy znaczek na namiot, na samochód oraz mini legitymację dla każdego z nas. Wiemy, gdzie mamy się rozbić, a camping oferuje prysznice z ciepłą wodą, kuchnie, przebieralnie, lodówki i sejfy na dokumenty.
Szybko stawiamy nasz domek i pędzimy na plażę. Drałuję z pół kilometra od brzegu, by woda raczyła przykryć mi kolana. Taki marsz jest nawet bardziej męczący niż pływanie, co mnie cieszy, bo lubię choć raz dziennie porządnie dać sobie w kość. Woda jest cieplutka. Przez godzinę rozkoszuję się pływaniem w blasku ciepłych promieni słońca. Pyszny relaks.
{jumi[*1]}
Marcin nadciąga na plażę z pontonem. Zakładam więc okulary i chustkę na głowę, żeby mnie zbytnio nie spaliło podczas rejsu. Wypływamy na głęboką wodę i … plum! Za sprawą Marcina ponton ląduje do góry nogami, a ja czynię fikołka przez burtę. Niestety, jest jedna ofiara śmiertelna tego przewrotu - moje okulary słoneczne, które nasadziłam na nos, spodziewając się kulturalnego rejsu… Wszystkie znaki na to wskazują, że kulturalnego rejsu nie będzie – bo to czas na wodne igraszki! Bawimy się więc w skoki przez ponton, przewroty pontonu z załogą, przewroty załogi z pontonem, śpiewanie „Góralu czy ci nie żal” pod przewróconym pontonem i najprzyjemniejsze - całowanie się pod przewróconym pontonem (mam nadzieję, że Marcin gra w to tylko ze mną).
Gdy zaczyna robić się zimno, bierzemy prysznic i pędzimy polować na pyszną kolację. Po drodze zahaczamy o Lidla, gdzie kupujemy 18 butelek wina (głównie Egri Bikaver
i Tokaj, ale też dobre wina z Hiszpanii i Włoch) w cenie 1,5 euro za sztukę. Docieramy do centrum Balatonelle, gdzie trwa jakiś festiwal. Jest mnóstwo kramów z biżuterią
i duperelkami, setki stoisk producentów win, zachęcających do degustacji kieliszka za 2 złote, no i żarcie. Wreszcie pachnące ostrymi przyprawami pysznie wyglądające żarcie.
Ślinianki decydują za mnie: jak tylko widzę tortille z serem, z której wnętrza uśmiechają się pieczone papryczki, pomidorki i cukinie, kupuję porcję i zapominam o reszcie świata. Kęs po kęsie przeżuwam danko, delektując się każdym gryzem. Wszyscy idą w moje ślady, również zamawiają tortille, tyle że mięsne. I też są upojeni ich smakiem (no, może winem, bo parę degustacji za 2 złote mamy już za sobą).
Palętamy się po targu, to wpadając na jakąś dyskotekę, to lądując na wesołym miasteczku, to przyglądając się ogromnym kociołkom z gulaszem. Kolory, aromaty i wrzawa komponują się idealnie w huczny koniec urlopu.
Uwieńczeniem dnia jest spożyty w namiocie pożegnalny arbuz moczony w nabytej w Lidlu sangrii. Bardzo płynnie wprowadza nas w sen.