Wyspy te jeszcze przed kilku laty były opisywane, jako sielskie-anielskie, typowo laotańskie miejsca, gdzie czas sie zatrzymał. Jakże nas zaskoczył widok masy turystów wylegujących się na plaży i w portowych barach!!
Wyspa dzieli sie na dwie strony - zachodów i wschodów słońca. Obie te strony zaścielone są bungalowami. Jedyne, na co trzeba sie zdecydować to czy woli sie oglądać wschody czy zachody słońca. Jako, ze podczas całej naszej podroży, ani razu z własnej woli nie udało sie nam wstać na wschód słońca, bez wahania wybrałyśmy domek po stronie zachodniej:)
Większość bungalowów usytuowanych jest nad samym Mekongiem. Czasem wydawać by się mogło, ze nie długo niektóre z nich runa do rzeki, bo stoją trochę pokracznie. Ale cena za wynajem jest niska, bo jedyne 40tys kip, czyli ok.15zl. Domek ma oczywiście minimum niezbędna do przeżycia na sielskiej wyspie, czyli pokoik z dużym łóżkiem, taras z hamakami i łazienkę po drugiej stronie drogi. Bo jak są hamaki to, czego chcieć więcej??:)
Sama wyspa całkowicie przystosowała się do swojej turystycznej roli, dlatego jeżeli ktoś tu nie ma domków na wynajem, to tylko, dlatego, ze ma bar - albo jedno i drugie. Bary są na wyciągniecie reki, tak wiec oprócz leżenia w hamaku, całymi dniami można tez jeść i pic. Co w danym momencie zupełnie nam wystarczało:)
{jumi[*1]}
Mimo tego leniwego klimatu, wypełniłyśmy wszystkie dni aktywnością - czy to pływaniem po Mekongu czy jazdą na rowerze.
Pierwszego dnia poszłyśmy za przykładem wielu turystów, wynajmując 3 wielkie opony (znane juz z Vang Vieng). Pływanie na nich zajęło nam cały dzień, ponieważ odległość od jednego brzegu do drugiego okazało się większą, niż to na początku oceniłyśmy, a poruszanie sie na oponie szło dość mozolnie. Mimo wszystko, dzień upłynął bardzo przyjemnie i znów miałyśmy szanse nabrać trochę koloru :p
Drugi dzień spędziłyśmy, odwiedzając na rowerkach wodospady na Mekongu. Znów nas zaskoczyła ta niesamowita rzeka. Przez tyle krajów Mekong przepływa tak leniwie, aż tu nagle przeobraża sie w wielkie, szalejące wodospady!
Popłynęłyśmy tez łódka w miejsce znane z występujących tam delfinów rzecznych. Na własne oczy przekonałyśmy sie, ze to prawda, ze te niesamowite zwierzaki mieszkają w Mekongu. Widok wyłaniających sie wielkich grzbietów o zachodzie słońca zapadł nam w pamięci. To chyba kolejna niespodzianka tej zagadkowej rzeki.
Ostatniego dnia wynajęłyśmy małą łódeczkę. Okazało sie szybko, ze do jej obsługi potrzebne są 3 osoby - 2 do wioseł i jedna do wylewania wody. Wszyscy zmotoryzowani lokalni na Mekongu mieli z nas niezły ubaw, ale my i tak dzielnie wiosłowałyśmy i z piosenka na ustach, „Kiedy siedzę na maszynie (mej łódce) totalny czuje luz..." Mknęłyśmy (opornie) w górę rzeki...