Kolejny dzień rozpoczął sie treningiem boksu. Kay zapoznał nas z podstawami walki: ELBOW! KNEE!!! KICK!!!! (nasz ulubiony), RIGHT HAND!!! LEFT HAND!! Kay zaproponował, żebyśmy zamieszkali w szkółce, u tajskiej rodzinki, która opiekuje się sie dzieciakami (cos jak rodzina zastępcza). Juz małe szkraby uczą sie walki - wygląda to naprawdę przerażająco!!W tym dniu trafiliśmy na wielkie szkolne przedstawienie i nasza trójka stanowiła tam największą atrakcje - wszyscy traktowali nas wyjątkowo! Zostaliśmy zaproszeni nawet na poniedziałkowe zajęcia z angielskiego:). Dzień zakończył sie wspaniała tajska kolacja na werandzie w towarzystwie naszej rodzinki.
Miałyśmy okazje zobaczyć prawdziwa walkę na ringu. Okoliczne miasteczko organizowało akurat walki dla młodych chłopców i to przeżycie było dla nas szokiem! Dzieci w wieku 8-12 lat prały sie na ringu ile wlezie, ku uciesze rodziców i innych dorosłych, obstawiających zakłady. Zacięta mina ośmiolatka okładającego pięściami kolegę pozostawiła niesmak. Wszystko zmieniło sie gdy na ring wkroczyli dorośli. Wtedy boks okazał sie prawdziwa sztuka, tańcem w rytm tajskiej muzyki, gra ciał (muskularnych ciał!) i twarzy. Największe wrażenie zrobił na nas widoczny, wzajemny szacunek zawodników. Wtedy to zakochałyśmy sie w tajskim boksie. Nawet walka dzieciaków stała sie dla nas częścią kultury, a nie brutalna bijatyka. Gorąco kibicowałyśmy Joe – chłopakowi z “naszej rodziny”. Ostatniego dnia zostałyśmy zaproszone przez Panią Dyrektor szkoły podstawowej na zajęcia z języka angielskiego, w charakterze nauczycieli. I to było najpiękniejsze doświadczenie w Tajlandii. Wszyscy nauczyciele byli niezwykle mili, a nasze przybycie było hitem dnia! Nigdzie indziej nie czuliśmy sie tak chciani i potrzebni. Dzieciaki mimo swojej nieśmiałości, były bardzo podekscytowane i ucieszone spotkaniem z nami. Wspólne gry i zajęcia okazały sie fantastycznym przeżyciem dla nas wszystkich. Wspólnym fotkom nie było końca:)
{jumi[*1]}
I jesteśmy w Kambodży!!!Następny kraj, następne wyzwanie, następne postanowienia (nie pić napojów z lodem - nie wyszło, może w Wietnamie :))
Postanowiłyśmy ze na zwiedzenie słynnego Angkor Wat – miejsca, którego nie może przegapić żaden turysta w Kambodży, przeznaczymy jeden dzień. Za to nasze zwiedzanie wielkiego kompleksu świątyń zaczęłyśmy juz o 5 rano. Naszym środkiem transportu były rowery, – na które od dawna miałyśmy ochotę!!
Pierwsza świątynia, którą odwiedziłyśmy jest ta najbardziej znana, czyli Angkor Wat. Jest to świątynia, którą trzeba zobaczyć, zadziwia swoim ogromem! Jednak nie została nasza ulubiona. Były takie, które zachwyciły nas o wiele bardziej. Postanowiłyśmy sie zastosować do rad, co sprytniejszych i zwiedzać “od końca”, czyli od ostatniej świątynia na pętli (wybrałyśmy małą pętle, ze względu na nasz środek transportu. W ten sposób ominęłyśmy tłumy turystów, ale i tak całkowicie od nich nie uciekłyśmy:(
Najbardziej oczarowały nas świątynie te mniej znane, z pięknymi płaskorzeźbami, w lasach, porośnięte gąszczem, z korzeniami wrastającymi w średniowieczne mury. Niesamowite było wrażenie, gdy widziało sie front budynku, wydawało sie wtedy ze to niewielka “kupa kamieni”, a w rzeczywistości były to niekończące sie korytarze, sale i tarasy. Gdy trafiło sie na moment gdzie nie było nikogo poza nami, w ciszy i spokoju świątyń, naprawdę można się było poczuć jak w miejscu nie z tego świata! Angkor Wat było scenerią dla takich filmów jak Tomb Raider i Indiana Jones. Przy każdej świątyni stoi masa dzieciaków sprzedających rożne drobiazgi. Chociaż żal ściska, trzeba sie na nie po prostu uodpornić i iść dalej, chociaż tekst “only one dolar lady” doprowadzi cię aż do samego wejścia. Zwiedzanie Angkor Watu zakończyłyśmy po zachodzie słońca, zmęczone, ale przekonane, że sztuka warta, była tego wysiłku!!Było przepięknie! Ale osobiście nie nazwałabym tego ósmym cudem świata.